Choć pracy przy odnawianiu mebli mam naprawdę co niemiara, z ogromną przyjemnością przedstawię Wam dziś kolejny wpis z kategorii zrób to sam. Czy jest tu ktoś, kto pamięta opublikowany w 2019 roku post pt. „Dekoracje ze starego drewna”, ukazujący mój pobyt w Pałacu Kamieniec? Razem z Kasią, współwłaścicielką tego zachwycającego obiektu, przez tydzień przerabialiśmy stare, zastąpione obecnie mistrzowsko wykonanymi kopiami elementy pałacowej stolarki tak, by nadać im nowe funkcje użytkowe i dekoracyjne. Wymyśliliśmy wtedy, że króle, czyli słupki pochodzące z dawnych schodów świetnie sprawdzą się jako… podstawy lamp. Oczyściliśmy je z olejnej farby, zatruliśmy i nieco przetarliśmy białymi i szarymi odcieniami. Zupełnie niedawno Kasia pochwaliła się na Facebooku Pałacu Kamieniec ukończonym projektem i wiecie co? Nie mogłem oderwać wzroku! Choć lamp z przerobionymi na podstawy starymi elementami drewnianymi widziałem sporo, te zrobiły na mnie szczególne wrażenie – w końcu byłem świadkiem kilku pierwszych etapów ich przygotowywania od momentu wyciągnięcia króli z przypałacowego magazynku. Zainspirowany, niemal natychmiast postanowiłem przejrzeć zakamarki swojej pracowni, by znaleźć coś odpowiedniego i samemu spróbować zrobić takie „stare” lampy.
Zapraszam na post!
Przypomniałem sobie, że lata temu, jeszcze przed założeniem bloga, ale już wtedy, gdy publikowałem w sieci swoje pierwsze „wielkie dzieła”, dziadek dał mi dwa wytoczone własnoręcznie z dębu fragmenty słupków. Każdy z tych fragmentów składa się z dwóch części łączonych ze sobą na kołek i klej. Jedna z części w każdym ze słupków jest w środku pusta – zobaczycie to na zdjęciach. Wtedy, czyli najprawdopodobniej w 2011 lub 2012 roku pomalowałem słupki na biało, a na ich szczytach przykleiłem (bo nie umiałem wtedy znaleźć na to innego rozwiązania) cynowe talerzyki, na których ustawiłem świeczki. Na czas budowy nowego domu wrzuciłem świeczniki na strych u babci i… zdjąłem je z niego dopiero latem ubiegłego roku. Natychmiast trafiły za szafę w pracowni i przez ostatnie dwanaście miesięcy przeleżały właśnie tam. Jak zapewne się domyślacie, uznałem, że będą świetnym materiałem do realizacji mojego nowego pomysłu.
W trakcie pracy, a właściwie niemal pod koniec przerabiania słupków na lampy, kupiłem okazyjnie potężne lustro z konsolą. Lustro przemyciłem Wam już na jednym ze zdjęć na Instagramie, ale konsola – mimo moich najszczerszych chęci i mimo prób ratunku – z uwagi na swój stan, chyba już nigdy nie zostanie złożona. Drewnojady stoczyły ją tak, że jej większość to wydmuszka wypełniona wewnątrz mączką i siecią korytarzy, tworzącą z niegdyś drewna, strukturę przypominającą gąbkę. Nie miałem jednak serca, by zutylizować nawet tak zjedzoną rzecz, więc zatrułem kawałki konsoli i spakowałem do pudła – może kiedyś do czegoś mi się przydadzą. W stanie w miarę dobrym zachowały się ze wspomnianego mebla dwie niewysokie przednie nóżki. Postanowiłem i z nich zrobić lampy, które również zobaczycie w tym wpisie.
Tak prezentowały się dębowe słupki wytoczone przez dziadka. Każdy z nich to dwa elementy połączone na kołek i klej.
Przerabiając kiedyś słupki na świeczniki, pomalowałem ich powierzchnie białą farbą tak, że dąb stał się niemal niewidoczny. Pozbycie się – ale nie całkowite! – białej powłoki było moim pierwszym zadaniem. Trochę spękane tu i ówdzie drewno podpowiedziało mojej wyobraźni, że mogłoby całkiem nieźle wypaść w nieco rustykalnym wydaniu.
Powierzchnie słupków pokryłem cieniutką warstewką żelu do usuwania starych powłok. Ten zaczął reagować natychmiast – na zdjęciu widać, że końcówka pędzla, którym rozprowadzam preparat, jest biała.
Nie czekając zalecanych przez producenta żelu kilkunastu (czy nawet kilkudziesięciu) minut, przygotowałem sobie wiadro z letnią wodą i… trawę morską! Zastanawiacie się po co?
Trawa posłużyła mi do zmywania resztek żelu. Tak, tak! Nieregularna struktura jej splątanych mniejszych i większych, twardych i miękkich włókien, spowodowała, że biała farba zachowała się tu i ówdzie, tworząc efekt wizualnego postarzenia drewna. Gdybym zmywał żel szmatką czy gąbką, mógłbym usunąć białą powłokę całkowicie i spowodować powstanie zupełnie czystych obszarów, a tego nie chciałem. Wykorzystanie trawy morskiej wpadło mi do głowy w sekundę, podczas nalewania wody do wiadra i wiecie co? Przyjmuję ją na stałe do zestawu swoich narzędzi postarzających. Spróbujcie kiedyś koniecznie!
Drewno już gotowe do dalszych prac. Wygląda jak misternie malowane i przecierane, a zostało po prostu powleczone cieniutko żelem i przetarte garścią morskiej trawy. Od nałożenia żelu na całkowicie białe powierzchnie do uzyskania efektu, który widać na zdjęciu minęło może niecałe dwadzieścia minut.
Trochę bałem się tego zadania, bo nie mam wiertarki na statywie, która pewnie trochę ułatwiłaby mi operację przewiercenia wzdłuż twardych dębowych słupków. Musiałem wiercić „z ręki”. W markecie budowlanym zaopatrzyłem się w zestawik mierzących ponad trzydzieści centymetrów wierteł do drewna. Była to długość idealna, by wykonać tunel na kabel w połowie wysokości słupka (druga część, druga jego połowa – jak wspomniałem na początku wpisu – była już wydrążona wewnątrz).
Otwór poszerzyłem od góry na głębokość kilku centymetrów. Posłużyłem się wiertłem łopatkowym. Stworzyłem w ten sposób przestrzeń do wpuszczenia i ukrycia elementów niezbędnych do tego, by moje lampy mogły działać.
Otwory na przewód – tym razem biegnące nie wzdłuż słupków, a w poprzek – potrzebne były mi także u dołu każdej z podstaw. Na tym zdjęciu widzicie tunele biegnące wewnątrz słupków, z którymi zostały mi one podarowane.
Udało się! Przewód przeciągnąłem przez wywiercone przed chwilą tunele.
Na końcach przewodów założyłem nowe, ale wyglądające jak stare wtyczki. Na tym etapie prac stałem się posiadaczem lustra z totalnie zjedzoną przez owady konsolą…
Przedstawiam Wam nóżki odzyskane ze zniszczonej prawie całkowicie konsolki, którą kupiłem razem z lustrem. Przed zrobieniem tego zdjęcia zostały pokryte preparatem owadobójczym, który przez kilka dni wnikał w drewno i zabezpieczał je.
Prostopadłościenne podstawy nóżek były zdecydowanie zbyt małe, by zapewnić gotowym lampom stabilność. Postanowiłem je nieco powiększyć.
Zrobiłem ramki z dębowej kantówki. Połączyłem je z oryginalnymi podstawami za pomocą kleju stolarskiego i chwyciłem na czas wiązania ściskami taśmowymi.
Surowe drewno, którym powiększyłem klocki, zabarwiłem gotową czarną politurą. Nie czekając, aż jej świeżo nałożona warstwa wyschnie, przetarłem ją szmatką nasączoną spirytusem, by kolorystycznie dopasować ramki do przyszłych podstaw lamp.
Nóżki, podobnie jak słupki przewierciłem przez niemal całą wysokość. Bałem się tego momentu, widząc, jak zniszczona jest reszta konsoli, jednak wewnątrz drewno było zachowane naprawdę nieźle. Wióry wylatujące ze środka pachniały jeszcze preparatem biobójczym – to znak, że choć pokryłem nim powierzchnię elementów (bez wstrzykiwania w korytarze), płyn bez problemu wniknął w głąb drewna.
Zdecydowałem, że wypuszczę przewód nie u samego dołu podstawy, a nieco wyżej, w jednym z najbardziej wklęsłych momentów.
Przeprowadzenie przewodu nie udałoby mi się bez kawałka lnianej dratwy, kawałeczka taśmy izolacyjnej i igły. Koniec kabla owinąłem taśmą po to, by oplot nie zsunął się w czasie przeciągania go przez tunel wewnątrz drewnianej nóżki. Igła posłużyła mi do przebicia zataśmowanej końcówki i przeprowadzenia przez nią dratwy, którą po zawiązaniu przełożyłem przez tunel. Później wystarczyło już tylko pociągnąć – przewód przeszedł przez nóżkę bez żadnego problemu.
Do wykonania jednej i drugiej pary lamp wykorzystałem okrągły kabel w lnianym oplocie. Myślę, że jego wintidżowy look świetnie komponuje się z całą resztą. Bardzo zależało mi na tym, by tam, gdzie mogę, przemycać staro wyglądające elementy.
Do wyższych, białych lamp przygotowałem oprawki z dużym gwintem i z wyłącznikiem. Lampy powstałe z nóżek z konsoli – czyli mniejsze – otrzymały oprawki na żarówkę z gwintem E14, odzyskane ze zdemontowanych jakiś czas temu nieciekawych kinkietów. Wymyśliłem, że do ustawienia oprawek na nogach wykorzystam tłoczone z blachy rozetki – to nadprogramowe elementy, które zostały mi po budowie wózka z 2020 roku. Każdą z rozet przewierciłem cieniutkim wiertłem w trzech miejscach po obwodzie (czyli mówiąc krótko – przewierciłem co czwarty listek tuż przy zewnętrznej krawędzi). Do montażu oprawek użyłem też metalowych muf, nakrętek i karbowanych podkładek.
Spójrzcie, jak wygląda kombinacja z wykorzystaniem wspomnianych wyżej elementów. Na kabel nałożyłem mufę – odcinek gwintowanej rurki, na której znalazły się kolejno (od dołu) nakrętka, karbowana podkładka, rozeta i oprawka żarówki z wewnętrznym gwintem u dołu.
Otwory w rozetce posłużyły mi do ustawienia i unieruchomienia oprawki na drewnianych podstawach. Wykorzystałem w tym celu stare, odzyskane tapicerskie gwoździki o kwadratowym przekroju. Średnica rozet, które wybrałem była na tyle duża, że wbijając gwoździki, miałem pewność tego, że w żaden sposób nie będą one mogły dotknąć lub, co gorsza, przebić poprowadzonych wewnątrz drewnianych elementów przewodów.
Na przewodach lamp z nóżek od konsoli zainstalowałem wyłączniki.
Pamiętajcie o tym, że jeśli nie macie wiedzy na temat tego, jak zakładać włączniki, wtyczki czy oprawki, nie eksperymentujcie i poproście o pomoc. Ja, choć wszystkie części lamp założyłem samodzielnie, konsultowałem swoje zamiary z elektrykiem, by mieć pewność, że połączę je prawidłowo. To nic trudnego, ale ze względu na to, że nie robię podobnych rzeczy zbyt często, wolałem zasięgnąć porady.
Lampy prawie gotowe. W tle pierwsza przymiarka klosza.
Szybkie zdjęcie rodzinne tuż przed montażem abażurów i…
…gotowe!
Lampy, które zrobiłem, ozdobią i rozświetlą ciemne, ciężkie kredensy stojące w salonie i jadalni.
Mam świadomość tego, że jeśli zechcielibyście wykonać dla siebie podobne lampy, mój wpis mógłby stanowić dla Was jedynie inspirację i podpowiedź, a nie precyzyjny przepis – w końcu podstawami Waszych projektów mogą stać się inne elementy unikatowe, części rozmaitych obiektów, które w zależności od tego, skąd pochodzą, jaki mają kształt i w jakim są stanie, mogą wymagać zupełnie innego niż moje opracowania. W telegraficznym skrócie swoją pracę podsumować mogę tak: element adaptowany na podstawę lampy musi zostać nawleczony na przewód, który z jednej strony ma wtyczkę a z drugiej oprawkę. Brzmi banalnie, prawda?