Blog

Ławka w słonecznej oprawie, czyli krótka rzecz o szyciu 

Krawiec ze mnie marny. Do tego się przyznaję. No, może trochę mniej marny niż cztery lata temu, gdy pokazałem Państwu wpis o tym, jak zrobiłem ławkę na taras. Kto nie miał okazji go przeczytać, może nadrobić zaległości – wystarczy kliknąć TUTAJ. Zaznaczyłem wtedy, że nie pokażę, w jaki sposób obszyłem jej miękkie elementy. Co zresztą uczyniłem, dotrzymując danego słowa, to znaczy niczego nie pokazując. Tym razem podejmę tę rękawicę być może trochę bogatszy w doświadczenie szyciowe, a może zwyczajnie z pomysłem na to, jak wybrnąć z tego zadania, sprawnie omijając swą krawiecką niewiedzę.

Żegnajcie makowe łąki  

Trzy sezony wytrzymało pierwsze obicie, z pozoru wcale nie najmocniejsze, bo z przewagą dekoracyjnych tkanin. To i tak dużo. Nie przypuszczałem, że zniesie wiosenne i letnie ulewy, upały, jesienne chłody oraz pierwsze śniegi, gdy odwlekało się na później ułożenie siedziska i poduch do zimowego snu. Drukowane maki trochę już wypłowiały, a tu i ówdzie nawet pozwoliły się sprać. Nie da się ukryć, że i w takim stanie miało to wszystko swój urok, ale skoro w głowie zaczął mi świtać pomysł na coś nowego, a pora przy tym okazała się wyjątkowo dobra na tego typu zmiany (bo w końcu tak zwany sezon dopiero się zaczyna), to dlaczego miałbym nie spróbować?

Pierwsze – makowe wydanie mojej tarasowej ławki.

Tkanina jak malowana

Udało mi się kupić kawał niedrogiej tkaniny całkiem nieźle pod względem splotu, odcienia i widzianego pod światło połysku udającej lniane płótno. To sama sztuczność, o jaką – mając na uwadze warunki, w które ten nie-len trafi prosto z mojej pracowni – szczególnie mi chodziło. Wymyśliłem sobie, że na płótnie namaluję pasy, którym daleko będzie od fabrycznych doskonałości i które będą przypominały pociągnięcia pędzla na niezagruntowanym podobraziu. Zacząłem od spreparowania koloru. Dążyłem do uzyskania czegoś w rodzaju dobrze ukręconego kogla-mogla z być może waniliowo-bananowym refleksem. A tak naprawdę z dodatkiem dojrzałej cytrynowej żółcieni. Wykorzystałem: tubkę jasnożółtej, wyjątkowo trwałej jako plamy na ubraniach, akrylowej farby artystycznej, nieco ciemniejszej żółci tego samego rodzaju produktu, białej farby akrylowej do drewna i uniwersalnego akrylu w kolorze hm… masy na niezbyt intensywnie kakaowy biszkopt. Między nami – próbowałem kiedyś zrealizować własną paletę farb do drewna w takich „innych” kolorach, ale absolutnie żadna fabryka nie chciała przestroić swoich maszyn, do ich umieszania. Taka ciekawostka. Wracając do farb: w kontekście tego, co napisałem o plamach nie do sprania, do mojej barwnej akrylowej mikstury dodałem trochę wody. Po to, by w trakcie nakładania, farba nie pozostawała jedynie na powierzchni płótna, a wsiąkała w poliestrowy splot tkaniny. Oczywistą oczywistością jest, że każde pranie tak wykonanego obicia w jakimś stopniu zdejmie malowany wzór, jednak – jak by to ująć – wiem, że surowo malarski charakter, będzie utrzymany i będzie dawał się „czytać”, nawet jeśli pasy będą już tylko śladami po sobie. Całkowicie na to liczę i tak właśnie to zaplanowałem.

A co, jeśli chodzi o malowanie? Zanim chwyciłem za wałek, na całej długości płótna narysowałem szerokie na pięć centymetrów pasy. Wykorzystałem w tym celu miarę, kawał drewnianej listwy i białą kredę krawiecką. Dopiero po wykonaniu tego zadania, mogłem zacząć nakładanie koloru. Mniej więcej dwa pierwsze pasy poszły na zmarnowanie, bo musiałem wyczuć najlepszy moim zdaniem sposób ich tworzenia. Wspomniałem, że użyłem do tego malarskiego wałka (z marketu, z pianki powleczonej flokiem – o tym nie wspomniałem). Malowanie zaczynałem od bardzo delikatnego przyciskania wałka do płótna, którą to siłę nacisku stopniowo zwiększałem. Dlaczego? Dlatego, by początki pasów, nie były namalowane „bardziej” – tak stałoby się gdybym naciskał równomiernie. W końcu najpierw farby na wałku jest więcej, a im dalej, im bliżej środka, tym ślad staje się coraz słabszy. Bardzo chciałem utrzymać w miarę równą intensywność tworzonego wzoru. Oczywiście bez przesady, ale i bez wyraźnie widocznych różnic. Po namalowaniu pasów, płótno pozostawiłem do wyschnięcia. Proste? Pewnie, że proste. Trudnych rzeczy to ja, powiedzmy sobie szczerze, nie potrafię.

Do uszycia: siedzisko, wałki i poduchy

Wiedziałem, że przede mną niezłe szyciowe wyzwanie. Może nie droga przez mękę, ale na pewno przechadzka ścieżkami, które jeszcze nie do końca są dla mnie wydeptane tak, bym mógł pokonywać je beztrosko. To o szyciu. Zwierzę się Państwu jeszcze z towarzyszącej mi od dawna przy pisaniu tych moich tekstów obawy. Otóż, kiedy przychodziło mi pokazać jakiś rysunek, by omówić sposób wykonania tego i owego, nie było dotychczas przypadku, w którym nie czułbym trwogi na myśl o tym, że zaprezentuję swoje wyobrażenia w sposób dla Państwa nieczytelny. Teraz właśnie obawa ta puka do mych drzwi, a to znak, że od chwil kilku pochylam się nad szkicownikiem. Zabawne w tym wszystkim jest to, że szkice, które są dla mnie (bo ja robię osobne dla siebie i osobne dla Państwa), to często kilka linii nakreślonych na jakimś świstku czy paragonie, liczby, strzałki – błyskawiczny zapis myśli, który jest dla mnie absolutnie czytelny bez konieczności opatrywania go komentarzami. Taki szkic dotyczący sposobu szycia siedziska, wałków i poduch pokazuję niżej, w dowód prawdziwości, tego, co pozwalam sobie tutaj wypisywać. W dowód tego samego tylko względem innego fragmentu mojego wywodu, co pewnie bardziej Państwa zainteresuje, szkice „instruktażowe właściwe” zamieszczam tuż pod nim. Uwaga! Te „lepsze” szkice, te dla Państwa, same w sobie niczego Państwu nie powiedzą. Ba! One z pewnością wprowadzą Państwa w błąd. Trzeba więc przeczytać ich opisy, a później obejrzeć zdjęcia także czytając dołączone do nich (nie do wszystkich, ale do większości) króciutkie komentarze.

***

Oto pierwszy ze szkiców, z którego pomocą postaram się wyjaśnić, jak uszyłem siedzisko, czyli prosty, choć przerażająco być może rozrysowany element. Zacząłem od przygotowania bizy (kedry, kiedry) tj. ozdobnej wypustki, detalu, wałeczka zamkniętego w pasku tkaniny ❶. Część mojego malowanego płótna pociąłem w tym celu na żółte i „lniane” paski. Połączyłem je następnie w długie taśmy (lniane paski z lnianymi, żółte z żółtymi) i obszyłem nimi czteromilimetrową żyłkę z tworzywa. Zrobiłem jej od razu tyle, by wystarczyło mi do wykończenia wszystkich potrzebnych elementów. Z tkaniny wyciąłem wierzch ❷, czyli prostokąt, którego rogi zaokrągliłem, po czym obszyłem go bizą. Następnie zabrałem się za spód ❸.Spód to prostokąt tej samej wielkości, co wierzch, ale z dwóch fragmentów materiału, które połączyłem w pożądany format za pomocą rzepu ❹. Rzep umożliwi szybkie założenie gotowego pokrowca na „materac” z pianki. W spodzie też zaokrągliłem rogi, a następnie obszyłem jego obwód bizą ❺.  O tym, jak zrobiłem materac i wałki, napisałem TUTAJ. Idźmy dalej. Teraz wystarczyło jedynie wyciąć bodno tj. pasek stanowiący grubość, wysokość siedziska ❻. Dodałem mu po około 15 mm u góry i u dołu, które „stracę” na zszycie wszystkich elementów, czyli tegoż bodna, wierzchu i spodu. Najpierw obszyłem bodnem wierzch (po obwodzie), a następnie zszyłem je w miejscu, w którym (już po obszyciu) spotkał się jego początek i koniec. Dalej: unieruchamiając spód tak, żeby jego narożniki zgadzały się z narożnikami wierzchu (wykorzystałem do tego szpilki), przyszyłem bodno do spodniego prostokąta ❼. Uszyty na lewej, rzecz jasna, stronie gotowy już pokrowiec, przełożyłem na prawą przez rzepowe zamknięcie. Uff! Czy Państwo przez to przebrnęli? Dalej będzie łatwiej, obiecuję.

!!! Uwaga !!! Wykrzykniki, które widać po lewej stronie obrazka, to bardzo ważna rzecz. Bizę oraz pasek zwany bodnem (wysokość/grubość siedziska) ponacinałem „na zakrętach”, czyli w narożnikach. Obszywanie i zszywanie elementów biegnących po łuku, nie stanowiło dzięki temu żadnego kłopotu.

Przygotowuję bizę ❶. W wycięty z tkaniny pasek wszywam tworzywowy wałeczek. Uwaga! Używam w tym celu specjalnej stopki do wszywania bizy. To wydatek rzędu kilku złotych, który bardzo usprawnia pracę. Szyję na domowej maszynie z 1988 roku.

Bizą obszyłem obwód wierzchu pokrowca na siedzisko ❷. W taki sam sposób „udekorowałem” jego spód ❺.

Pokrowiec, właściwie jego detal, z wszytym już bodnem – paskiem tkaniny ❻ stanowiącym wysokość siedziska.

Spód siedziska ❸ to prostokąt (takiej samej wielkości jak wierzch) uszyty z dwóch kawałków tkaniny połączonych na rzep ❹.

Do wykonania spodu wykorzystałem fragment malowanej tkaniny i kawałek innego wodoodpornego materiału znalezionego w pracowni.

***

Wałek – daję słowo, że to będzie mniej skomplikowane. Z malowanej w pasy tkaniny wyciąłem prostokąt, którego szerokość (odpowiadającą długości wkładu-wypełnienia) powiększyłem o dwa centymetry (pochłonie je szycie). Długość tegoż prostokąta podyktowaną obwodem wkładu powiększyłem także o szerokość rzepu, który wszyłem na jednym i drugim boku, w taki sposób, by po ich złączeniu uzyskać rękaw ❶. Rękaw musiałem zamknąć okrągłymi „dekielkami”. Wyciąłem więc dwa koła, których średnicę powiększyłem o około 3 centymetry względem docelowej (czyli jeśli koło „na gotowo” mierzyło 18 cm średnicy, to wyciąłem je, zwiększając średnicę do 21 cm, który to nadmiar zajęła biza i później moment szycia koło-rękaw) . Koła obszyłem bizą ❷. Zarówno bizę jak i krawędzie rękawa, do których wspomniane koła zamierzałem przyszyć, ponacinałem (proszę pamiętać o wykrzyknikach), by następnie, podobnie jak w przypadku narożników siedziska, zszyć je w całość bez problemu ❸. Wałek gotowy!

Obszywanie kółek – „dekielków” wałków ponacinaną (co około centymetr) bizą ❷.

Fragment tkaniny stanowiący „tubę” ❶ z połączeniem na rzep.

Gotowa poszewka na wałek.

***

I jeszcze poduszka – to już całkowita łatwizna. Front poszewki ❶ (kwadrat z zaokrąglonymi rogami powiększony względem wielkości wkładu o około 25 mm w pionie i w poziomie) obszyłem bizą ❷ ponacinaną na „zakrętach” (wykrzykniki – wiemy, o co chodzi).  Tył poszewki wykonałem podobnie jak spód siedziska, czyli z dwóch fragmentów tkaniny ❸ połączonej na rzep ❹ i tworzącej razem kwadrat (z zaokrąglonymi rogami) o wymiarach takich samych, jak kwadrat stanowiący front. Oba kwadraty, czyli front obszyty bizą oraz tył z dwóch kawałków łączonych rzepem, zszyłem ze sobą po obwodzie ❺ na lewej stronie, czyli przodem do przodu. Później wystarczyło tylko przełożyć poszewkę na prawą stronę. I już.

***

Gotowe!

Przyjęło się mawiać po zakończeniu tego typu prac, że mebel wygląda teraz zupełnie inaczej, że zyskał drugie życie, że zmienił swój charakter, że przeszedł spektakularną metamorfozę. I ja często w kierunku takich podsumowań chadzam, szczególnie gdy ciężko mi wymyślić coś zaskakującego. Chadzam też, bo pisanie takich uniwersalnych podsumowań to droga niezbyt wyboista i pozbawiona ostrych zakrętów, czyli jak by to powiedzieć: prosta. W przypadku ławki nie sprawdzi się ten rodzaj podsumowania. To znaczy sprawdzi się, ale niezupełnie, bo może nie doszło tu do diametralnej ani zaskakującej zmiany, czy też zupełnego wyrugowania cech dotychczasowego charakteru mebla, ale przyznają Państwo, że ten mój diajłajowy twór w oprawie z malowanych pasów wygląda względem swojej poprzedniej wersji inaczej. Może bardziej słonecznie? A może bardziej wakacyjnie i odrobinę bardziej elegancko? Cokolwiek to znaczy.

Wpis pt.: „Zrobiłem ławkę na taras” dostępny jest TUTAJ.

P.

P.S. Gdyby zechcieli Państwo uszyć podobne do pokazanych wyżej (i niżej) rzeczy, wykorzystując moje szkice i notatki, w których coś wyda się Państwu niejasne, proszę śmiało pytać. Można do mnie pisać na info@rzucpanokiem.pl lub odezwać się za pośrednictwem Instagrama.

Dziękuję za przeczytanie mojego materiału.

Jeśli ten wpis spodobał Ci się wyjątkowo, zainspirował Cię lub pomógł rozwiązać Twój meblowy problem, możesz postawić mi kawę. Wesprzesz w ten sposób moją wieloletnią pracę - będzie mi niezmiernie miło!

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Zacznij pisać, aby zobaczyć produkty, których szukasz.