Film z wnętrza warsztatu zobaczysz we wpisie Tu powstaje blog. Zajrzyjcie do mojej pracowni!
Myśl o stworzeniu własnej pracowni wpadła mi do głowy w połowie roku 2015, kiedy końca dobiegała budowa domu, w którym mieszkam. Od samego początku zakładałem, że — o ile plan wypali — zlokalizowany w ogrodzie i osadzony w stylistyce budzącej skojarzenia z miejscami sprzed wieku warsztat będzie raczej nieduży, taki, by dało się w nim pomieścić część mojej kolekcji staroci oraz stanowisko do pracy, przy którym mógłbym to i owo odnowić i sfotografować. Publikowane dotychczas na blogu materiały powstawały najpierw w moim pokoju na poddaszu poprzedniego domu, następnie w wynajętym do przechowania na czas budowy mebli garażu, później w pomieszczeniu gospodarczym u babci na wsi, a w końcu w mojej sypialni w nowym domu, w połowie jego garażu oraz… w niewykończonej łazience.
Nie ma w procesie tej budowy nic nadzwyczajnego, szczególnie że dużo większe obiekty powstają dziś jak grzyby po deszczu. Ja swój warsztat budowałem jednak własnoręcznie po godzinach, kiedy akurat nie wyjeżdżałem na całe weekendy, by prowadzić warsztaty (w czasie budowy tj, od wiosny 2017 do jesieni 2018 aż trzydzieści edycji!) i kiedy mogłem liczyć na sprzyjającą pogodę oraz — na niektórych etapach prac — dodatkową parę rąk do pomocy w dni wolne od pracy na uczelni.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tym wpisie robiłem telefonem w trakcie wykonywania opisywanych prac.
Zapraszam na post!
Budynek wzniosłem i wykończyłem samodzielnie na wzór starych zabudowań wiejskich oglądanych na olbrzymiej ilości zdjęć sprzed wojny znalezionych w sieci i książkach oraz zbierając dokumentację fotograficzną zachowanych dotychczas fragmentów odpowiadających mi stylistycznie zabudowań pobliskich wsi. W poszukiwaniach starych rozwiązań i możliwych do skopiowania detali bezcenny okazał się reprint podręcznika z 1917 roku na temat budowy dworów wiejskich, którego lektura wybiła mi z głowy zamiar poszukiwania wystarczającej ilości odpowiedniej jakościowo cegły (ceglana pracownia była moim pierwszym pomysłem) i samodzielnego murowania z tego materiału obiektu zwieńczonego ozdobnymi gzymsami, łukowymi otworami okiennymi i podparapetnikami.
Najtrudniejszy pierwszy krok
Opracowanie dokumentacji projektowej zleciłem w styczniu 2016. Wiedziałem już wtedy, jak wyglądać ma bryła budynku. Był to czas, w którym intensywnie poszukiwałem starych okien i drzwi wejściowych do renowacji, według których rozplanować należało odpowiedniej wielkości otwory w murach. Ich zakup zbiegł się z przeprowadzką do nowego domu, która pochłonęła bez reszty całą rodzinę. Działania związane z budową warsztatu odłożyłem do wiosny przyszłego roku.
W kwietniu 2017 rozpocząłem kopanie fundamentów. Praca nie była łatwa z uwagi na bardzo twarde podłoże z gliny, którą w wielu miejscach skuwałem dużym dłutem, a następnie wybierałem łopatą. Był to jedyny skuteczny sposób. Dopiero po należytym wykonaniu tej żmudnej roboty mogłem zrobić zbrojenie i zalać wykopany fundament, na którym wyprowadziłem poziom zero i wylałem płytę.
Mury coraz wyższe
Trwające tydzień wznoszenie murów przypadło na gorące lipcowe dni. Zgodnie z tym, co napisałem wyżej, po przeczytaniu podręcznika budowlanego sprzed stu lat odpuściłem sobie tradycyjne technologie wymagające znajomości technik i zdecydowanie wyższego, niż ten, którym operowałem budżetu. To było moje pierwsze zetknięcie z tego rodzaju pracami, więc wolałem zrobić je tak, by najzwyczajniej w świecie podołać. Na tym etapie mogłem liczyć na pomoc najbliższej rodziny, dzięki czemu robota poszła naprawdę bardzo, bardzo sprawnie. Układanie bloczka za bloczkiem trwało od wczesnych godzin porannych i kończyło się po zmierzchu, kiedy atakujące zewsząd komary nie dawały najmniejszych szans na dalsze działanie. Z każdym kolejnym dniem ściany budynku pięły się w górę i widać było spory postęp. Moje dotychczasowe rysunki stawały się rzeczywistością.
Zdążyć przed zimą
Utwardzony wieniec oznaczał, że możliwe było rozpoczęcie konstruowania więźby dachowej. Zanim jednak zająłem się rozmieszczaniem belek stropowych i krokwi, musiałem wciągnąć na górę murłaty o przekroju 16 × 16 centymetrów. Dopiero po ich przykręceniu do zatopionych w wieńcu kotew wykonstruowałem szkielet niskiej czterospadowej koperty. Mimo że do robót wykończeniowych była jeszcze daleka droga, konieczne było bardzo precyzyjne rozmierzenie długości krokwi przestających poza obrys budynku, ponieważ całość musiała idealnie zgrać się z zamontowanym podczas wykonywania elewacji gzymsem.
Sprzyjająca pracy pod gołym niebem pogoda utrzymywała się dość długo, dzięki czemu zacząłem metr po metrze deskować dach, który przed nadejściem zimy udało się jeszcze pokryć specjalną membraną zabezpieczającą drewno. Jej resztkami zasłoniłem otwory czekające na odrestaurowane okna, wejście zaś otrzymało tymczasowe drzwi z dykty. Korzystając z faktu, że pokryte nieprzepuszczającą wody powłoką uczyniły połacie dachu nieprzemakalnymi, przeniosłem do wewnątrz czekające na renowację okna, niektóre trzymane do tej pory w domu narzędzia i pozostałe po budowie domu drewno, z którego planowałem wykonać ościeżnicę do również czekających na odnowienie drzwi.
Dach i zabytkowe okna
Pierwsze dodatnie temperatury roku 2018 umożliwiły pokrycie dachu gontem. Był to jedyny etap, którego nie wykonałem sam. Zajęła się tym ekipa specjalistów, której zadanie to zajęło dwa lub trzy popołudnia. Przyznam, że nie spodziewałem się tak dobrego efektu. Heksagonalny gont w kolorze antracytu korespondującego z dachówką ułożoną na dachu domu dodał nieco starego charakteru powoli nabierającej kształtu pracowni. W tym samym czasie zamontowane zostały też tytanowo-cynkowe rynny.
Wyjątkowo ciepła wiosna pozwoliła mi wejść do pracowni już w marcu i zająć się renowacją okien. W tak zwanym międzyczasie, w którym odbywały się wymagające odczekania procesy tj. zatruwanie drewna, wysychanie szpachli i żywicy, oczekiwanie na dostawę skopiowanych ram itd. zająłem się ociepleniem budynku. Oklejanie ścian postępowało bardzo sprawnie. W czerwcu udało mi się zamontować ratowane od marca okna i… odetchnąć z ulgą, bo wszystko poszło zgodnie z planem i gołe do tej pory mury miały już pierwszy prawdziwie stary, korespondujący z dachem detal zdradzający co nieco w kwestii ostatecznego wyglądu budynku.
Upalny czas na drzwi
Od razu po montażu okien zabrałem się za renowację drzwi, do których najpierw dorobić musiałem ościeżnicę. Cały przebieg prac opublikowałem na blogu w grudniu 2018, można zobaczyć go TUTAJ. Pamiętam, że praca z drzwiami przypadła na niemiłosierne upały powodujące, że przechowywane w puszkach farby i inne preparaty pod wpływem temperatury traciły swoje właściwości. Kolejne kroki na drodze do odnowienia drzwi stawiałem więc wcześnie rano lub o zachodzie słońca, kiedy okoliczności były nieco bardziej sprzyjające niż w środku dnia.
Chociaż wnętrze pracowni stanowiły ciągle gołe mury zwieńczone dachem, nie mogłem odmówić sobie przyjemności wykonania paru prób powieszenia na ścianie krzeseł, które docelowo miały znaleźć tu swoje miejsce. Obliczałem, ile sztuk zmieści się na jednym metrze i sprawdzałem, jak gęsto można je ułożyć. Do momentu wykończenia warsztatu i przeprowadzki powiększyłem kolekcję o dobre kilkadziesiąt wzorów…
Elewacja jak sto lat temu
Po oklejeniu styropianowej warstwy siatką musiałem zdecydować się na wykończenie elewacji. Nie chciałem stosować popularnego „baranka”, a coś, co sprawi, że powierzchnia ścian przypominać będzie stary budynek. W tym celu na zatopioną w kleju siatkę nałożone zostały dwie warstwy innego, bardzo twardego zbrojonego włóknem kleju. Każdą z nich zacierałem kolistymi ruchami mokrą gąbką w momencie, gdy masa zaczynała wiązać. Największa trudność tego zadania polegała na wyczuciu momentu, w którym tarcie gąbką pozwoli spreparować staro wyglądającą strukturę i nie zdejmie lub nie przesunie przy tym kleju. Istotna była też ucieczka przed palącym słońcem, które oprócz tego, że w parę chwil dosłownie spiekało naniesione powłoki, jak blenda odbijało światło wpadające prosto w oczy uniemożliwiając działanie.
Po całkowitym wyschnięciu ścian zabrałem się za montaż gzymsów, których łączenia i drobne obicia wymagały retuszu. Zamówiony wzór w połączeniu ze styropianową warstwą ocieplenia i warstewkami łączącego wszystko kleju idealnie wskoczył na miejsce, które dla niego przygotowałem. Obawiałem się, że wyprodukowane w fabryce idealnie równe listwy wyeksponują każdą nierówność ścian, ale ku mojemu zdziwieniu nie było źle! Ozdobne opaski wokółokienne przypinałem na duże tapicerskie szpilki, żeby przed przyklejeniem na stałe móc ocenić ich wygląd. Podobnie było z portalem na elewacji z drzwiami. Ten przy pierwszym podejściu okazał się nie w proporcji, mimo że na rysunku wydawał się w porządku. Musiałem go skuć, zamówić nowe sztukaterie i zrobić całość od nowa. Po wylaniu schodów prowadzących do wejścia pracownia była gotowa do pomalowania na biało.
Nie będzie drewnianej podłogi
Wewnętrzne ściany pokryte zostały tynkiem gipsowym. Ponieważ jego naturalny kolor okazał się być w ciepłej tonacji, czułem, że może być problem z fotografowaniem różnych rzeczy na jego tle. Zaplanowałem więc późniejsze malowanie na jasnoszary odcień. Bardzo chciałem, żeby powłoka tynku nie była idealna, a taka, na której widać ślady po jej zacieraniu i gładzeniu. Znalazłem kilka zdjęć referencyjnych zrobionych w… stajniach pochodzących z pierwszych lat dwudziestego wieku.
Od samego początku opracowywania wnętrza budynku, planowałem wykonanie drewnianej podłogi na legarach, pod którą mógłbym zrobić skrytki, a część posadzki wokół piecyka miała zostać wyłożona cegłą. Pod uwagę brałem też ułożenie podłogi w całości z cegły, jednak dzięki temu, że pracowałem w niewykończonym warsztacie przy renowacji okien i drzwi, zauważyłem, na jak intensywne zabrudzenia narażona jest powierzchnia posadzki. Wiedziałem, że drewno i cegła w tych warunkach piękne będą przez kilka chwil. Zmieniłem koncepcję i bardzo szybko — na całe szczęście — udało mi się znaleźć nieźle wyglądające płytki techniczne w dwóch odcieniach szarości. Ułożyłem je naprzemiennie po skosie, tworząc szachownicę. Różnica barw jest bardzo dyskretna, a same płytki mają fabrycznie nieregularne krawędzie, co uznałem za olbrzymi plus.
Już prawie koniec
Nawet nie wiecie, jak bardzo czekałem na moment, kiedy do gotowej, pachnącej nowością i ogrzanej ciepłem z piecyka pracowni wstawię pierwszy mebel. Pięknie zdobiony regał mający posłużyć do przechowywania farb, bejc, wosków, szelaków i rozpuszczalników kupiłem za nieduże pieniądze, gdy budowa warsztatu była jedynie planem, a dokumentacja czekała w szufladzie na koniec zamieszania spowodowanego przeprowadzką. We wnętrzu pojawiło się też ponad sześćdziesiąt krzeseł z różnych okresów, fotele na mosiężnych kółkach, secesyjna szafa i stara umywalka z miednicą.
Jesienią udało mi się zamówić ceramiczne płytki w białym szkliwie, z których zrobiłem zewnętrzne parapety ozdobione biegnącymi pod spodem dekoracyjnymi listwami. Na schodach wejściowych ustawiłem zamówione dużo wcześniej nieprzyzwoicie ciężkie wazy, w których posadzone zostały cieniolubne bluszcze. Tuż obok nich rosną szczepione na wysokich pniach trzmieliny, a wejście do pracowni oświetlają stylizowane na stare latarnie.
Jeżeli jesteście ciekawi, jak wygląda wnętrze warsztatu, przeczytajcie poświecony mu post i obejrzyjcie film: Tu powstaje blog. Zajrzyjcie do mojej pracowni!
P.