Nie da się nie zauważyć, że na blogu – choć ten poświęcony jest głównie odnawianiu, a czasami i renowacji mebli – coraz więcej jest materiałów typu „zrób to sam”, prezentujących zapis prac, w ramach których wykonałem coś samodzielnie od zera. Muszę przyznać, że zderzenie tych dwóch światów – odnawiania i wytwarzania od podstaw powoduje w mojej wyobraźni naprawdę przyjemny, nowy dla mnie mix, z którego z największą przyjemnością korzystam, planując i realizując kolejne swoje projekty. Gdybym odnawiał obiekt podobny do tego, który pokażę Wam dziś, starałbym się z pewnością zbliżyć go do jego pierwotnej formy – oczyścić drewno i stal, uzupełnić braki, a może wymienić jakieś wyjątkowo zniszczone elementy. Tworząc go, działam jakby w drugą stronę – świeże drewno i przywiezioną przed paroma dniami stal skomponuję i opracuję tak, by wydawało się, że obiekt ten może nie wymaga natychmiastowej renowacji, ale ma kilka lat, a jego właściciel starał się odświeżać go i zabezpieczać przed niszczeniem. Skompletuję w tym celu odrobinę staro wyglądających detali, by nadać temu, co zrobię choć trochę vintage looku. Bez przypomnienia sobie widzianych na żywo w swojej pracowni i nie tylko obrazów ze świata renowacji ciężko byłoby mi przepuścić przez dłonie i wytworzyć bohatera, a właściwie bohaterkę niniejszego wpisu.
Przed Wami drugi z materiałów, które zrealizowałem w ramach #WyzwanieAltax we współpracy z marką Altax.
Zapraszam na post!
W kwietniu udało mi się – w końcu – ogrodzić część mojego nowego miejsca, w którym kiedyś zbuduję dom, a teraz urządzam w nim ogród użytkowy. Nie mam w ogrodnictwie zbyt dużego doświadczenia, ale próbuję. By sprawdzić i ocenić to, co mi się uda, wygospodarowałem miejsce na dalie, lawendę, róże do cięcia, jedzenia i na żywopłoty, śliwy, jabłonie, leszczyny, aronie, wiśnie, borówki, pomidory w kilkunastu odmianach, ogórki, por, seler, różnych kolorów marchwie, fasolę, osiem czy dziesięć gatunków dyni, cukinie, sałaty, białe i czerwone kapusty i zioła: bazylię, rozmaryn, miętę, kocankę, liść laurowy, kolendrę, siedmiolatkę, lubczyk… Rośnie też u mnie rabarbar i czarna porzeczka, której młode pędy pobrane ze starego rosnącego nieopodal krzaka wcisnąłem rok temu w ziemię i mam teraz pięć pięknych sadzonek z zawiązanymi już tu i ówdzie owocami! Spora ta gromadka, prawda?
Wspomniane zioła, ogórki, marchwie, selery, truskawki, a także rukola i jarmuż rosną w prowizorycznej, ale pełnej sielskiego charakteru zagrodzie, która… jest otwarta. Każdorazowo, gdy ogród odwiedza mój ważący ponad 50 kilogramów pies, muszę być przygotowany na częściową dewastacją grządek. Z tego powodu postanowiłem zamknąć warzywnik, by zabezpieczyć moje uprawy.
Chcąc ułatwić Wam podążanie za moimi „krok po kroku”, postanowiłem na wstępnie zaprezentować swój projekt. Szkic na gładkim tle to rysunek wykonawczy – jakże precyzyjny! Na kawałku kartki w kratkę widnieje zaś zapotrzebowanie materiałowe. Do zrobienia miałem dwa zakończone łukami skrzydła ustawione względem siebie w odbiciu lustrzanym (względem pionowej osi), które zamiast płycin będą miały wstawione pręty. Na potrzeby ich realizacji kupiłem cztery dwumetrowe deski o przekroju 80 × 30 mm i około studwudziestocentymetrowy odcinek deski o przekroju 150 × 30 mm. Wspomniane pręty mają u mnie średnicę 10 mm, a łącznie zużyłem ich około 9 metrów bieżących.
Jeśli mieliście okazję czytać mój poprzedni wpis z tegorocznego #WyzwanieAltax, a także posty w ramach tej samej kampanii z roku 2021, na pewno wiecie, że ogrodowych realizacji nie zaczynam bez tego produktu. Na myśli mam Impregnat gruntujący do drewna, który, mimo że niepozorny, bo po dwudziestu czterech godzinach od nałożenia na drewno staje się zupełnie niewidoczny i niewyczuwalny, ochroni drewno przed biokorozją, czyli przed niszczeniem go przez grzyby pleśniowe i domowe, przed sinizną, a nawet przed atakami drewnojadów. W tym projekcie korzystam z tego samego opakowania impregnatu, które otworzyłem podczas zabezpieczania drewna do zbudowania latarni. Zaopatrzyłem się w dużą puszkę, która wystarczy mi jeszcze na całą masę innych ogrodowych pomysłów – do pokrycia jednego metra kwadratowego drewna potrzebne jest raptem 150 ml specyfiku.
Aplikacja impregnatu to bułka z masłem! Do pracy wystarczy zwykły pędzelek. Zaimpregnowanie mojego drewna, czyli pięciu desek z każdej strony, trwało mniej niż dziesięć minut. Przykładając te kilka chwil do czasu, w którym później będę mógł cieszyć się furtką w świetnej kondycji, to naprawdę nic! Rozprowadzony na powierzchni drewna produkt potrzebuje dwudziestu czterech godzin na wniknięcie w głąb elementów i zabezpieczenie ich. Można zrobić sobie wtedy długą przerwę lub – tak jak ja – zająć się przygotowaniem kolejnych elementów.
Oczekując na zabezpieczenie drewna impregnatem, zabrałem się za pomalowanie prętów, które niebawem staną się szczebelkami furtki. W tym celu wybrałem Farbę do metalu bezpośrednio na rdzę w obłędnym zielonym kolorze. Odcień ten jest niemal identyczny z tym, który pokrywa drzwi wejściowe i bramy garażowe w moim domu – piękny!
Farbę po bardzo dokładnym (kilkuminutowym!) wymieszaniu, nakładałem za pomocą wałeczka. Produkt w zetknięciu z matową powierzchnią prętów pokrył je niemal idealnie już przy pierwszej sesji, ale pamiętajcie, by warstw – dla pełnej ochrony metalowych elementów – położyć trzy lub nawet cztery (jak w moim przypadku).
Zielone pręty schną i czekają na swoją kolej!
Wracam do zaimpregnowanego już drewna. Każdą z czterech dwumetrowej długości desek skróciłem o pięćdziesiąt centymetrów. Po takim rozcięciu zyskałem dwie pary desek o długości 150 cm (z nich powstaną pionowe boki skrzydeł) i dwie pary desek o długości 50 cm, z których powstaną łączące je poprzecznie listwy.
Zastanawiacie się być może, w jaki sposób scaliłem elementy skrzydeł furtki. Mogłem zrobić to na dwa szybkie i łatwe sposoby: chwycić je wkrętami ciesielskimi lub zastosować metalowe łączniki. Dysponując odrobiną czasu, postanowiłem jednak nieco skomplikować sobie zadanie i wymyśliłem, że połączę części na czopy i gniazda. Było przy tym trochę ryzyka, że coś pójdzie nie tak, bo moja praktyka z zakresu stolarstwa jest na poziomie mocno przed-początkującym, ale bardzo chciałem spróbować. Za pomocą amatorskiej ręcznej frezarki, w zaznaczonych na długich deskach poziomach (na ich węższych bokach) odfrezowałem podłużne gniazda.
W odległości 50 mm od każdego z końców krótszych pięćdziesięciocentymetrowych desek, również poprowadziłem frezarkę. Zrobiłem to z każdej strony, tj. tak, by frez zebrał drewno po obwodzie obu końców każdej deski.
Następnie chwyciłem za dłuto i pobijak w celu usunięcia zbędnego drewna, aby wytworzyć na końcach desek czopy pasujące do przygotowanych gniazd.
Mam pierwszy czop! To tylko wstępny jego kształt, przed przymiarką, wymodelowany – dla bezpieczeństwa – z delikatnym zapasem.
W kolejnym kroku, przymierzając co chwilę mające zostać połączone elementy (czyli niemal po każdym ruchu wykonanym dłutem), nieco już precyzyjniej formowałem czopy, nadając im ostateczny kształt.
Oto moje pierwsze przymiarki na sucho. Pracy nie było mało, ale już na tym etapie, mimo że konstrukcja wymagała jeszcze sporo działań, widziałem, że chyba coś z tego wyjdzie. Dla usprawnienia procesu związanego z tworzeniem połączeń oznaczyłem sobie numerami czopy i gniazda, które miały tworzyć pary, by nic mi się nie pomieszało. Mające pasować do siebie części opisywałem ołówkiem: 1-1, 2-2, 3-3 itd.
Dopiero gdy miałem dopasowane do siebie i połączone bez kleju długie pionowe deski z krótkimi poprzeczkami, przystąpiłem do zrobienia wieńczących przyszłe skrzydła furtki łuków. Zostawiłem ten etap prac właśnie na teraz, ponieważ mogłem, opierając się na rzeczywistych gabarytach konstrukcji, precyzyjnie wyrysować ich kształty i chwycić z natury pasujące do pionów kąty. Łuk razem z czopami narysowałem na kawałku papieru, a gdy byłem pewien, że złapałem jego ostateczną linię, wyciąłem go i odbiłem dwukrotnie na szerokiej na 150 mm desce.
Łuki wyciąłem ręczną wyrzynarką, prowadząc ją powolutku po narysowanym przed momentem konturze.
Oto i one! Jak widzicie, nie są idealnie przygotowane – na zdjęciu widać nierówności i poszarpane krawędzie – zajmę się tym później. To, co miałem do zrobienia teraz, to – podobnie jak w przypadku pokazanych Wam wyżej pięćdziesięciocentymetrowych odcinków deski – wymodelowanie odfrezowanych już wstępnie dookoła czopów, tak, by miały szansę wskoczyć w swoje gniazda i zamknąć konstrukcję skrzydeł furtki.
Przed połączeniem elementów skrzydeł na stałe, przewierciłem jeszcze na wylot mające biec poziomo odcinki desek. Przez otwory przeprowadzę pomalowane wcześniej na ciemną zieleń pręty. Do przewiercenia prostych desek wykorzystałem stojak, na którym osadziłem wiertarkę, a łuki przewierciłem – już nie na wylot! – trzymając wspomnianą wiertarkę w dłoni.
Najcięższa dla mnie praca zrobiona! By rozpocząć realizację kolejnych zadań, musiałem uprzątnąć nieco pracownię. Wiecie, że widoczne na zdjęciu drewniane resztki i trociny można wykorzystać w ogrodzie? Z tych pierwszych można wysypać ścieżkę albo użyć podobnie jak korę na rabatach. Trociny zaś można kompostować lub nie i wysypywać pod tuje i iglaki. Zebrałem już kilka pokaźnych worków!
Łączę skrzydła! Jeśli to, co pokazywałem na wcześniejszych zdjęciach, wydawało się Wam niejasne, sporo zobaczycie na tym ujęciu. Spójrzcie: dwie długie na 150 cm deski tworzą pionowe boki skrzydła furtki, dwie krótkie deski łączą te boki na poziomie zero (pierwsza) i 48 cm (druga), a element w kształcie „S” stanowi szczyt skrzydła. Swoją układankę chwyciłem (prócz wykorzystania gniazd i czopów) wodoodpornym klejem poliuretanowym dedykowanym konstrukcjom zewnętrznym. Zrobiłem tak dlatego, by ten pęczniejący pod wpływem wilgoci specyfik wypełnił wszelkie luki i szczeliny w moich amatorskich połączeniach. Na jednym z kolejnych zdjęć zobaczycie, że każde z połączeń przebiłem dodatkowo parą kutych, stylizowanych na stare gwoździ – to trochę tak, jak w niektórych wzorach krzeseł z czasów PRL, gdzie przy demontażu natknąć się można na szpilki utrzymujące czopy w gniazdach.
Nie mogłem się powstrzymać i dla zaspokojenia ciekawości jeszcze przed zdjęciem ścisków, wykonałem szybką próbę z prętami – pasują! Pozostało mi poczekać do kolejnego dnia na całkowite utwardzenie się kleju.
Po upływie doby, którą na całkowite związanie elementów i utwardzenie się potrzebował klej, mogłem zdjąć ściski i zabrać się za skrócenie celowo pozostawionych do tej pory w całości pionowych desek. Zrobiłem to, odrysowując dekoracyjny kształt w miejscach, gdzie poprzecznie biegnący łuk stykał się z nimi. Podobnie, jak podczas wycinania łuków, skorzystałem z ręcznej wyrzynarki.
Dzięki szlifierce płótnem ściernym usunąłem z drewna wszystkie ołówkowe oznaczenia, plamy z kleju, drzazgi i nierówności powstałe przy wycinaniu łuków. Zaokrągliłem też nieco wszystkie krawędzie desek, z których zbudowałem skrzydła furtki.
Zobaczcie, to niby detal, ale ponoć diabeł tkwi w szczegółach. Na tym zdjęciu widać krawędź łukowatego elementu wyciętego wyrzynarką…
…a na tym krawędź bliźniaczego elementu po oszlifowaniu. Jest różnica, prawda?
Wygląda na to, że nie jest najgorzej! Sprzątam i zabieram się za malowanie.
Do zabezpieczenia drewna przed działaniem czynników atmosferycznych i wybarwienia go, wybrałem produkt, z którym w ramach tegorocznego #WyzwanieAltax zetknąłem się po raz pierwszy. Mowa o Impregnacie Jedna Warstwa. Impregnat wedle tego, co napisano na opakowaniu i co widzicie na zdjęciu powyżej, nie kapie, nie wymaga mieszania (!!!), szybko schnie i nadaje się do zabezpieczania wszystkich elementów drewnianych takich jak płoty, pergole, a nawet domki narzędziowe, które mamy w ogrodach.
Spójrzcie na ten kolor! Zdecydowałem się na zieleń, która według mnie idealnie zagra zarówno z pozostałymi elementami zabezpieczonymi Farbą do metalu oraz – co najważniejsze – z całkowicie rustykalnym, wiejskim warzywnikiem, w którym furtka zostanie zamontowana.
Malowanie impregnatem przypominającym konsystencją budyń (ciężko w tej sytuacji o zaciek, sprawdziłem to) okazało się naprawdę proste. Zgodnie z informacjami od producenta, jedna warstwa w zupełności wystarczy, by chronić drewno przez cztery sezony. Dołożenie drugiej warstwy wydłuża ten czas o kolejne dwa lata. Ja zdecydowałem się na dwukrotne malowanie z jeszcze innego powodu – moje bardzo jasne drewno bez porównania lepiej prezentowało się w nieco intensywniejszej niż jednowarstwowa zieleni.
Jeśli zastanawiacie się, jaka na żywo jest barwa zastosowanego przeze mnie impregnatu położonego dwukrotnie na biały niemal świerk, wyobraźcie sobie stare ceglane domy z zielonymi okiennicami – to ten kolor!
Do zakończenia prac nad furtką, potrzebowałem odrobiny biżuterii. Zawiasy z marketu (oryginalnie w złotym ocynku) pomalowałem farbą do metalu na ten sam kolor, który zyskały pręty. Widoczne u góry zdjęcia dwa przewiercone w kilku miejscach odcinki metalowej taśmy (również pokryte tą samą farbą) przybiję gwoździkami od dołu skrzydła po wprowadzeniu prętów – uniemożliwią one ich wypadnięcie po zawieszeniu furtki w warzywniku. Zawiasy przykręcę do skrzydeł starymi, pokrytymi pięknym nalotem śrubami z odzysku, a sklejone wcześniej czopy i gniazda przebiję stylizowanymi kutymi gwoździami. Furtkę zamykać będę stylizowanym żelaznym skobelkiem. Skobel oraz łby śrub i gwoździe pozostaną z widoczną na nich patyną po to, by wprowadzić w całość nieco staro wyglądającego detalu.
Powolutku zbliżam się do końca. Przez wywiercone na wylot otwory w poprzecznie biegnących listwach przeprowadziłem malowane pręty, które, jak wspomniałem przed chwilą, zabezpieczyłem od spodu przed wypadnięciem odcinkami metalowej taśmy.
Za pomocą śrub z odzysku, przytwierdziłem malowane na zielono zawiasy…
…w miejscach połączeń drewnianych elementów skrzydeł wbiłem stylizowane na stare, kute gwoździe o przekroju kwadratowym…
…by na samym końcu przykręcić umożliwiający zamknięcie furtki stylizowany żelazny skobel.
Gotowe!
Furtka, choć na pierwszy rzut oka wydaje się dość masywna, jest lekka na tyle, że bez problemu przytwierdziłem ją do słupków zrobionych rok temu z powalonych przez wiatr olch z mojego lasu. Odcinki pni tych drzew wpuściłem na około metr w ziemię, myślę, że wytrzymają. Plenerowe zdjęcia, które zobaczycie poniżej, zrobiłem dosłownie przed momentem – w trzeciej dekadzie maja, w czasie, kiedy wszystkie rośliny (po długo wyczekiwanych deszczach) ruszają w górę, by niebawem zachwycić swoim wyglądem bądź smakiem. Myślę, że najpiękniejsze kadry będę mógł pokazać Wam w lipcu i sierpniu, gdy front zagrody zasłonią gęsto posiane, wschodzące już kosmosy.
Jeśli chcielibyście zrobić podobną furtkę do swoich – niekoniecznie warzywnych – ogródków, zostawiam Wam listę materiałów i narzędzi, które wykorzystałem w swoim projekcie.
Do zrobienia furtki potrzebowałem nastepujacyh materiałów:
- czterech dwumetrowych odcinków deski o przekroku 80 x 30 mm (do zrobienia ram skrzydeł furtki)
- około studwudziestocentymetrowego odcinka deski o przekroju 150 x 30 mm (do wycięcia łuków wieńczących skrzydła furtki)
- gładkich prętów stalowych o srednicy 10 mm (zużyłem około 9 metrów bieżących)
oraz produktów od Altax:
a także:
- czterech stylizowanych zawiasów
- śrub meblowych M6 z półkolistymi łbami (moje są z odzysku)
- stylizowanych kutych gwoździ stalowych o przekroju kwadratowym (do wbicia w miejscach połączeń desek)
- dwóch czterdziestocentymetrowych odcinków metalowej taśmy do zablokowania od spodu skrzydeł wpuszconych w nie prętów
- skobla lub zasuwy do zamknięcia furtki (ja wykorzystałem stylizowaną, ale może być to dowolny rodzaj zamknięcia, nawet kawałek skręcanej konopnej liny zarzuconej na dekoracyjnie wycięty szczyt)
i jeszcze kilku narzędzi:
- dłuta z pobijakiem do modelowania czopów
- frezarki do zrobienia gniazd
- wyrzynarki do wycięcia łuków i ozdobnych szczytów
- pędzli i wałka do rozprowadzania produktów od Altax
- wiertarki ze statywem
- wodoodpornego kleju przeznaczonego do konstrukcji użytkowanych na zewnątrz
- przymiaru kątowego
- ołówka stolarskiego
- piły do rozcięcia desek na pożądane odcinki
Ściskam Was!
P.