Blog

TRZECIE URODZINY. MÓJ FOTEL

Mówi się, że szewc bez butów chodzi. W moim przypadku to przysłowie sprawdza się w stu procentach. Być może ciężko w to uwierzyć, ale fotel, o którym napiszę Wam dzisiaj to pierwszy mebel, który odnowiłem dla siebie!

Ci z Was, z którymi miałem okazję kiedykolwiek porozmawiać, czy pokazać swoje ulubione i odwiedzane na co dzień przestrzenie, wiedzą że bardzo lubię stare i spatynowane meble. To, co według niektórych nadawałoby się do gruntownej renowacji lub wyrzucenia, nierzadko bywa dla mnie zupełnie gotowe do użytku 🙂 Oczywiście są granice. Patyna a totalnie zapuszczony i zaniedbany przedmiot to dwie różne bajki. Dlaczego o tym piszę? Nigdy wcześniej nie spotkałem się z tak obrzydliwie wyglądającym starociem przed renowacją. Fotel przyniesiony został przeze mnie z osiedlowego śmietnika. Był już kiedyś odnawiany, ale jego stan pozostawiał wiele do życzenia. Wyświecone od brudu i zarwane siedzisko poprzypalane było papierosami, a malowany kilkukrotnie stelaż kleił się do rąk. Uwierzcie mi – przeniesienie go do domu było dla mnie prawdziwym wyzwaniem! Wszędzie pełno kurzu, obicia, odpryski… pomyślałem nawet o tym, żeby go po prostu wyrzucić, ale po jakimś czasie wpadłem na pomysł, że odnowię go i wstawię do własnego domu. To będzie mój fotel!

Demontaż trwał kilka minut. Śruby – każda z innej parafii – wypadły same, stelaż też sam się rozpadł. Starą tkaninę zerwałem i wyrzuciłem. Znalazłem pod nią złotówkę z 1992 roku i papierosy. Tak jak wspomniałem, mebel był już odnawiany jakiś czas temu, jednak polegało to na “wzmocnieniu” ramy przez powbijanie gwoździ, wymianę pianki i tapicerki oraz pomalowanie drewna farbą olejną. Pozostawiono oryginalne sprężyny, które były połamane. Na samym początku pracy myślałem o zachowaniu ich, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem w jakim są stanie. Opierały się one na stalowych taśmach, które też nie miały się najlepiej. Postanowiłem więc usunąć wszystko oprócz drewnianej ramy. Było mi trochę szkoda tych oryginalnych “flaczków”, chociaż nie przepadam za siedzeniem na sprężynach 🙂 Zaplanowałem zrobienie całkowicie nowego, trochę twardszego siedziska i oparcia – w końcu tym razem to ja miałem być zadowolony! W tym celu najpierw nabiłem szerokie pasy tapicerskie, na których przymocowałem dwie warstwy płótna jutowego. Żeby mój fotel był mocny i trzymał fason, na jutę położyłem matę kokosową, a następnie piankę poliuretanową (wcześniej zmierzyłem grubość starych warstw, żeby nowy kształt wyglądał podobnie). Na samym końcu siedzisko obiłem owatą.

Pora na stolarkę. Rozbijanie konstrukcji na pojedyncze fragmenty miałem już za sobą – zrobiło się samo. Najlepszym według mnie sposobem na zdjęcie farby i oryginalnego lakieru było rozgrzanie wszystkiego na raz i zeskrobanie cykliną. Poszło w miarę szybko i sprawnie. Na sam koniec użyłem szlifierki z drobnym papierem. Po kilku godzinach miałem czystą konstrukcję z jasnej, lekkiej, ale twardej brzozy, którą w kolejnym etapie wybarwiłem na kolor zbliżony do oryginalnego i wykończyłem politurą zrobioną z ciemno rubinowego szelaku i alkoholu.

W tak zwanym międzyczasie zdążyłem zamówić tkaniny, którymi planowałem obić swój mebel. Nie chciałem robić tapicerki takiej jak w poprzedniej wersji, bo prosta bryła siedziska w jednolitym ubraniu wyglądała na całkiem olbrzymią. Postanowiłem więc połączyć musztardowe płótno (siedzisko i oparcie) z dzianiną, w której przewagę mają błękity wymieszane z identyczną musztardową barwą i odrobiną bieli oraz brązu (ta tkanina powędrowała na boki i tył). Ze względu na to, że trochę za nisko przykleiłem poprzeczkę w drewnianej ramie oparcia, materiał przechodził przez nią na styk i nie bez problemu, zdecydowałem uszyć całość ręcznie, żeby pominąć przymiarki, fastrygi, zdejmowanie, szycie na maszynie, zakładanie – wiedziałem, że to nie wyjdzie mi precyzyjnie. Gdy musztardowe płótno było już umiejscowione i ustawione, poprzypinałem szpilkami boczki z obszytym wcześniej sznurkiem. Wszystko się zgadza – można szyć! Zanim przyszyłem ostatni element, czyli plecy, musiałem skręcić siedzisko i stelaż. Zastanawiałem się całkiem długo, jakich okuć użyć. Te “oryginalne” nie były kompletem. Otwory w drewnie sugerowały, że mogę wybrać śruby z półkolistymi łbami (ale te po przymiarce wyglądały słabo), albo śruby które później trzeba zaślepić drewnianymi “grzybkami” (też mi to nie podeszło), lub śruby starego typu z łbami na płaski śrubokręt – właśnie takie, całe z mosiądzu, znalazłem w sklepie z częściami do… jachtów 🙂

Mimo że praca szła zgodnie z planem, przed zaszyciem tyłu, zauważyłem że coś mi nie gra. Musztardowe powierzchnie z przodu były zbyt agresywne przez swoje gabaryty, mebel wydawał się zbyt “płaski”. Szybka decyzja – dam dwa guziki w tym samym kolorze, które nieco rozbiją dużą połać i fotel przy okazji zyska detal. Raz, dwa i gotowe. Pozostało tylko skończyć szycie.

Gotowe! Zmiana jest ogromna, bo mebel został zrobiony niemal od nowa. Połączenie barw i faktur nowych tkanin powoduje, że forma jest inna i interesująca z każdej strony. Połyskliwa politura podkreśla piękno naturalnego drewna, które wcześniej ukryte było pod farbą. Fotel, choć z innymi niż w oryginale wnętrznościami, jest baaaardzo wygodny i na pewno nie zazna chwili wytchnienia w czasie długich zimowych filmowych seansów 🙂

Dziękuję za przeczytanie mojego materiału.

Jeśli ten wpis spodobał Ci się wyjątkowo, zainspirował Cię lub pomógł rozwiązać Twój meblowy problem, możesz postawić mi kawę. Wesprzesz w ten sposób moją wieloletnią pracę - będzie mi niezmiernie miło!

Postaw mi kawę na buycoffee.to
IMG_5402.png
Zacznij pisać, aby zobaczyć produkty, których szukasz.