Blog

Stolik RTV

Często podkreślam że lubię spatynowane i niedoskonale wyglądające meble. Chociaż zajmuję się ich renowacją i zwykle wychodzą z mojego warsztatu piękne i lśniące, swoje wnętrza urządzam takimi wynalazkami, z których po zakupie lub wyniesieniu z różnych dziwnych miejsc, wycieram tylko kurz.

Odkąd skończyłem studiowanie architektury wnętrz i projektowania mebli, zauważyłem, że mój stół do pracy liczący ponad metr na dwa metry, na którym powstawały makiety, potężne mapy myśli, czy odręczne rysunki techniczne nie jest mi już potrzebny i zabiera przestrzeń, którą mógłbym wykorzystać lub po prostu zwolnić. Do pracy przy pisaniu postów na bloga, przygotowywaniu zdjęć i do odpisywania na maile potrzebowałem czegoś zdecydowanie mniejszego. Niewielki blat i miejsce do odłożenia kilku drobiazgów wydały mi się w zupełności wystarczające.

Stolik na sprzęt RTV, który pokażę Wam w tym poście, wyszukałem na aukcji internetowej i kupiłem za nieco ponad 30 złotych. Choć jego nogi – rozklejone, poobijane i z odpryskami – pozostawiały wiele do życzenia, blat i półka wyglądały dobrze. Mebel wyprodukowany został przez Przedsiębiorstwo Obróbki Drzewa w Rawiczu, na pewno wielu z Was widziało już kiedyś identyczny albo bardzo podobny 🙂

Ze względu na to, że półki stolika były zalakierowane bardzo grubo na wysoki połysk, a orzechowa okleina zachowała się w całości, postanowiłem nic szczególnego z nimi nie robić. Ryski na powierzchni widoczne są jedynie pod odpowiednim kątem i w trakcie codziennego użytkowania zupełnie nie rzucaja się w oczy. Oryginalny wintidż w niezłym stanie, zdecydowanie zostaje! – pomyślałem i zabrałem się za stelaż wymagający poświęcenia więcej czasu i uwagi.

Pozostawienie w nietkniętym stanie blatów podsunęło mi szybką myśl, że nogi muszą być zrobione w ten sam sposób, czyli jakby zachowały się podobnie świetnie i były nietknięte. Krótko mówiąc – renowacja 1:1 🙂 W pierwszej kolejności rozbiłem szkielet na poszczególne elementy i usunałem z nich grubą warstwę lakieru opalarką i skrobakiem. Po odsłonięciu brzozowego drewna, przeczyściłem i wygładziłem całość szlifierką. W kilku miejscach konieczne było uzupełnienie ubytków masą szpachlową. Czyste, gładkie i odtłuszczone denaturatem części skleiłem (łączyny stelaża zostawiłem luźne do samego końca, na stałe złączyłem boki), żeby móc później przejść do malowania. Chcąc uniknąć ciężkiego zapachu, śladów narzędzi na powierzchni drewna i kłopotów z ich późniejszym myciem, zdecydowałem się na pomalowanie nóg czarnym akrylem w spray’u. Chociaż praca przebiegała łatwo, po nałożeniu trzech warstw uznałem, że to nie to! Wszystko wyglądało ładnie, ale nie tak jak w oryginale i mojej wyobraźni. Powierzchnia była satynowa, kolor równy, ale brakowało mu głębi. Zacząłem szukać innego rozwiązania i trafiłem na…najzwyklejszą farbę olejną! Zanim zacząłem malowanie od początku, przeczytałem całe mnóstwo artykułów na temat olejnic, żeby wiedzieć w którą stronę iść. Nigdy wcześniej nie wykańczałem drewna w ten sposób. Przeglądanie kolejnych serwisów internetowych trochę namieszało mi w głowie, bo negujących się wzajemnie pozytywnych i negatywnych opinii było po równo. Komuś schnie za długo, komuś robią się zacieki, komuś pobrudziła się sukienka, a ktoś nie lubi smrodu w mieszkaniu. Stwierdziłem, że jeśli sam nie zaryzykuję, to nie będę wiedział co jest prawdą, a co nie. W końcu to tylko nogi stolika, na którym będę trzymał laptop 🙂

Ponieważ jestem w pełni zadowolony z efektów, swoją pracę opiszę Wam krok po kroku, jak w poradniku 😉

1. Powierzchnię do malowania farbą olejną dobrze zmatowiłem, odkurzyłem i odtłuściłem denaturatem.

2. Do malowania nie użyłem zalecanego wałka flokowego, a małego, pięciocentymetrowego wałka z czerwonej pianki poliuretanowej, gwarantującego uzyskanie powierzchni bez żadnych mikro włosków itp.

3. Farbę nakładałem cienkimi warstwami! To ważne. Taki sposób malowania, choć pewnie nadwyręży Waszą cierpliwość, uniemożliwi powstawanie zacieków.

4. Po nałożeniu każdej warstwy szlifowałem powierzchnię drobnym papierem ściernym, odkurzałem i dopiero malowałem ponownie. Każda z warstw zgodnie z informacją od producenta schła 24 godziny. Ja na swój stolik nałożyłem trzy, więc łatwo policzyć, że samo malowanie trwało u mnie trzy dni 🙂

W ten sposób udało mi się doprowadzić stelaż mojego stolika/biurka do niemal pierwotnego wyglądu. Nogi odzyskały barwę głębokiej czerni z wysokim połyskiem. Pomalowane „na tłusto” sprawiają wrażenie, jakby przed chwilą zeszły ze sklepowej półki 🙂

Czarne wstawki w blatach również nieco podkolorowałem tą samą farbą i po wyschnięciu zabrałem się za sklejanie mebla w całość. Pod każdym z blatów biegły po dwie łączyny. Musiałem je przykleić i przykręcić jeszcze przed połączeniem ich z nogami. Konstrukcja stolika jest taka, że gdybym najpierw chciał skleić szkielet, a na końcu przykręcić blaty, nie udałoby mi się. Do łączenia wszystkich elementów użyłem kleju do drewna o skróconym czasie wiązania. Dzięki temu pół godziny ścisku wystarczyło bym mógł nareszcie przetestować swój stolik do pracy! Na sam koniec blaty odżywiłem nieco olejem do powierzchni z ciemnego drewna, który wyretuszował część rys i podkręcił połysk.

Mebel, choć odnowiony jedynie w części, sprawia wrażenie zupełnie odpicowanej perełki z przeszłości. Dzięki pozostawieniu w oryginalnym stanie tego, co nie wymagało ogromnego nakładu pracy (blaty) i całkowitemu odnowieniu szkieletu, bardzo szybko stałem się posiadaczem “nowego”, gotowego do użytku znaleziska. Górny blat w zupełności wystarcza do pracy z komputerem, dolny sprawdza się jako miejsce do przechowywania drobiazgów luzem, albo w pojemnikach. O to chodziło! 🙂

Paweł.

Dziękuję za przeczytanie mojego materiału.

Jeśli ten wpis spodobał Ci się wyjątkowo, zainspirował Cię lub pomógł rozwiązać Twój meblowy problem, możesz postawić mi kawę. Wesprzesz w ten sposób moją wieloletnią pracę - będzie mi niezmiernie miło!

Postaw mi kawę na buycoffee.to
IMG_5402.png
Zacznij pisać, aby zobaczyć produkty, których szukasz.