Sposób na trzydrzwiową szafę

Paweł Machomet

Bohaterka, którą przedstawię Państwu tym razem, pochodzi z nieistniejącej już fabryki mebli Steinhoffa, działającej niegdyś w moim rodzinnym Goleniowie. W stanie dość chwiejnym i sugerującym rychły rozpad tworzącej ją kombinacji wiórowych płyt, dostałem ją od babci, u której w różnych lokalizacjach domu służyła przez dobre dwadzieścia kilka lat, jako po brzegi wypełniona garderoba. Po przejściu na meblową emeryturę, choć jak się na końcu tego tekstu okaże, nie do końca, w jej miejscu stanęła nowiusieńka skrojona na miarę zabudowa.

Mimo że obiekt to zupełnie współczesny (szafa, nie zabudowa) i pod względem rozwiązań technologicznych do złudzenia przypominający meble z popularnych sieciówek, zadbano na etapie jego tworzenia o to, by niemal wszystkie powierzchnie, które mają szansę być widoczne w toku użytkowania, były naturalnie drewniane. Wieniec z masywnym gzymsem wykonano z litego drewna. Troje drzwi o ramowo-płycinowej konstrukcji (z lustrami) oraz czoła i korpusy szuflad także. Podobnie biegnący u dołu cokół, toczone nogi oraz boczne dekoracyjnie ryflowane listwy zwieńczone niezbyt rozbudowanymi w formie pilastrami. Co ciekawe, elementy te nie zostały niczym wykończone, trwając przez wszystkie lata użytkowania w całkowitej i jakże pięknej drewnianej surowości. Boczne ścianki to już płyta wiórowa obustronnie wykończona naturalną okleiną, zaś płyty, z których wykonano półki oraz paździerzowe plecki mają na sobie laminat imitujący rysunek drewna.

Półroczna chwila na złapanie oddechu

Szafę rozkręciłem i przewiozłem do przydomowej pracowni w listopadzie, gdzie do maja przeczekała cierpliwie na swoją kolej. Zastanawiają się Państwo, jakie miałem wobec niej zamiary? Otóż – prawie żadne. Prawie, bo mój cel obejmował złożenie jej, wzmocnienie i pomalowanie pozwalające ujednolicić trzy różne wspomniane przed chwilą materiały użyte do jej produkcji. Sama szafa – w zamyśle – miała posłużyć jako miejsce do przechowywania, którego w domu nigdy za wiele. A gdzie miałaby stanąć? Wyjdzie w praniu. Czas zakasać rękawy! Każdy z elementów mebla obejrzałem, starając się wyszukać konieczne do naprawy uszkodzenia takie jak pęknięcia, złamania, ubytki i inne. Przy okazji oczyściłem płyty z nagromadzonego podczas zimowego snu w pracowni pyłu, sortując je od razu na te, które mogę już zanieść do domu (półki, plecki, dna szuflad) i te, które w następnym etapie powędrują na stanowisko malarskie, czyli, mówiąc krótko, na kozły ustawione w pracowni.

Techniki brak

Sposobów na pomalowanie mebli, szczególnie dekoracyjne, jest naprawdę dużo. Można w końcu malować tak, by mebel wizualnie postarzyć, można tak, by uzyskać przechodzące płynnie od jednego do drugiego barwne tony, można malować tak, by wytworzyć idealnie jednolitą powłokę lub geometryczny wielobarwny wzór, albo spreparować odpryski. Można też malować tak jak ja, czyli bez żadnej techniki – po prostu. Do pokrycia drewnianych i laminowanych powierzchni szafy wykorzystałem farbę akrylową w kolorze szałwiowym. Wymieszałem ją dość dokładnie i nałożyłem pędzlem, dzieląc proces na dwie sesje. Przyznaję, że malowałem tak, jakbym od niechcenia malował grzejnik, albo niekończącej się długości parkan – w dodatku za karę. Bez stresu i bez oczekiwania na tak zwane „nie wiadomo co”, pilnując jedynie, by w żadnym miejscu nie powstały zacieki oraz żeby nie pozostawić nadmiaru farby na krawędziach. I jeszcze: żeby farba dotarła wszędzie i nie gromadziła się w szczelinach, stanowiących miejsce styku elementów. Ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że malując tak beztrosko, uzyskałem naprawdę dobry efekt jednolitej powłoki. Myślę, że to zasługa farby, która oprócz tego, że naprawdę dobrze kryła i trzymała się różnego rodzaju powierzchni (bez ich matowienia!), rozlewała się przed zastygnięciem, rozprowadzając i niwelując ślad użytego do jej zaaplikowania pędzla.

Konstrukcyjny dramat…

Bo i czego spodziewać się po rozkładanej do kilku przeprowadzek dość rozbudowanej i ciężkiej jak się masz formy związanej jedynie okuciami ukrytymi w osiemnastomilimetrowej grubości stykach krawędzi tworzących ją płyt? Tak to (niestety) jest, że współczesne meble stanowiące układ z wiórowych i paździerzowych formatek, nie będą trzymały się wiecznie, a każdy ich demontaż i montaż będą ich stabilność skutecznie osłabiały. Znaczna część oryginalnych (głównie tworzywowych) okuć rozpadła się już jakiś czas temu, a przy demontażu mebla u babci, zauważyłem, że był on kilkukrotnie naprawiany za pomocą wkrętów. Również ja za pomocą wkrętów właśnie zamierzałem zrobić coś z tym fantem. 

…ale nie ma tragedii

Do połączenia płyt wykorzystałem dość solidne wkręty ciesielskie w ilości być może nieco zbyt dużej, za to – tu odetchnąłem z ulgą – zapewniającej szafie stabilność już na etapie skręcenia dna, wierzchu i trzech pionowych ścianek. Stabilność konstrukcji zwiększała się w miarę dodawania do niej kolejnych części – postanowiłem przykręcić na stałe kilka regulowanych dotychczas półek: po jednej na górze w węższej i szerszej części szafy oraz pośrodku w tych samych przestrzeniach, pozostawiając nowo powstałe pustki do zagospodarowania półkami luźno opierającymi się na metalowych wspornikach wprowadzanych w pionowych rzędach fabrycznie wywierconych otworów. Dość solidne i miejscami brutalne – co tu dużo gadać – łączenie elementów szafy na wkręty udało mi się przeprowadzić tak, by niczego nie było widać z zewnątrz. Ostatnim elementem, który zamknął skrzynię, także dodając odrobinę stabilności, były plecki, które przytwierdziłem za pomocą pneumatycznej sztyfciarki. Szafa może stać spokojnie.

Wyszło chyba całkiem znośnie

Jak na dwa dni pracy, przyznaję — nieskromnie, jak nieskromny jest gabaryt szafy — że efekt przerósł moje oczekiwania. Nie powiem, że najśmielsze, bo w końcu planów zbyt daleko idących związanych z bohaterką tegoż wpisuż nie miałemż, chcąc ją zwyczajnie pomalować i skręcić, dodając jej stabilności i przedłużając w ten sposób jej żywot – mam nadzieję – o kolejne wiele lat. Wszystko to udało mi się zrealizować bez większych problemów. Szafę ustawiłem w salonie, w miejscu, w którym dotychczas stał dwukrotnie niższy niż ona i nieco płytszy dębowy bufet. Co ciekawe – potężniejszy gabaryt szafy dzięki jasnej barwie, a także za sprawą trzech sporych owalnych luster spowodował wrażenie, jakby przestrzeń stała się mniej zagracona – ciekawe, prawda? 

Wisienką na tym piętrowym, bo w końcu swoją wysokością zajmującym niemal całkowicie domową kondygnację torcie są ustawione na szczytach zdublowanych ozdobnych listew bocznych kuliste laufry wypełniające nieco pustkę po istniejącym lub nieistniejącym tam niegdyś gzymsie oraz zrobione naprędce lniane chwosty uczepione do kluczyków. Wnętrze szafy uzupełniłem o dodatkowe, zamówione w fabryce półki, umożliwiając ułożenie na nich naprawdę sporej ilości rozmaitych przedmiotów.

Prawie identyczne zdjęcia to żadna pomyłka! Musiałem umieścić dwa, by żaden z pozujących na nich modeli nie miał mi niczego za złe…

P.

Dziękuję za przeczytanie mojego materiału.

Jeśli ten wpis spodobał Ci się wyjątkowo lub pomógł rozwiać Twoje okołomeblowe wątpliwości,
możesz postawić mi kawę. Będzie mi bardzo miło!