Blog

Słowo daję: szafa na dwa tygodnie

Z całym tym odnawianiem bywa tak, że czasami ja postanawiam jedno, a mebel postanawia drugie. Miejsca na kompromisy oraz na tak zwane spotkania pośrodku w tych utarczkach brak i zawsze wychodzi na to, że to mebel miał rację. Wiejska szafa, która przyjechała do mnie jakiś czas temu, miała zostać w pracowni zaledwie na dwa tygodnie (to była moja wersja), bo w końcu ileż to roboty oczyścić drewno, wypełnić kilka ubytków i wykończyć powierzchnie od nowa? Łatwizna. Będzie gotowa szybciej! – pomyślałem, nie wiedząc, w jakim błędzie tkwię. 

Oglądając szafę przed rozpoczęciem prac, udało mi się, jak zwykle zresztą na tym etapie, sporządzić listę potrzebnych materiałów takich jak płótna ścierne, klej, masa szpachlowa… Na spis niezbędnych do wykonania zadań złożyły się z kolei same oczywistości: częściowy demontaż, czyszczenie, wypełnianie ubytków, bejcowanie i lakierowanie. Zanim przystąpiłem do ich realizacji, wszystkie powierzchnie szafy pokryłem preparatem owadobójczym (rozprowadzając go pędzlem), po czym owinąłem ją folią i pozostawiłem na tydzień, a później – już bez folii – do całkowitego wyschnięcia, by następnie móc zabrać się za wspomniany już demontaż.

Oprócz wyjęcia okuć, drzwi, drążka ze wspornikami i listwy z wieszakami na ubrania, zdjąłem też listewki biegnące u dołu szafy po jej obwodzie, choć może bardziej trafnym niż „zdjąłem” określeniem, byłoby na przykład: pokruszyły się i odpadły same. Podobnie stało się z drobną, bo mierzącą w przekroju jedynie 10 × 10 milimetrów listewką okalającą wieniec. Czyli jeszcze listewki – biegnę dopisać je do listy zakupów.

Starając się oczyścić szafę tak, by nie zaszkodzić jej za bardzo, sobie sprawy nie skomplikować i jak najlepiej przygotować drewniane powierzchnie do dalszego opracowania, podzieliłem ten etap na trzy operacje. Surowe wnętrze umyłem, a właściwie wyszorowałem miękką szczotką, wspomagając się ciepłą wodą z szarym mydłem. Wielokrotnie opisywałem ten sposób, a sfotografowałem takie czyszczenie choćby we wpisie „O witrynce, która kiedyś była szafą”,  którego lekturę gromko i serdecznie Państwu polecam. Uwaga: po wyschnięciu umytego drewna konieczne jest jego delikatne przeszlifowanie. Zewnętrzne powierzchnie mebla (oprócz plecków), które pociągnięte zostały jakiś czas temu lakierem (najpewniej w ramach domowych prac konserwatorskich), zmyłem, rozpuszczając żelem to, co się na nich zachowało. Nie zaskoczę tu Państwa szczególnie, bo napiszę, że specyfik ten (żel do rozpuszczania starych powłok) rozprowadzałem pędzlem (partiami – nie na całości od razu), czekałem chwilę – raz dłuższą, raz krótszą, w zależności od tego, jak szybko zachodziła reakcja – by później zdjąć go wraz z rozpuszczonymi warstwami wykończeniowymi. Jak? Za pomocą wełny stalowej nasączonej denaturatem. Później wystarczyło już tylko przetrzeć odsłonięte miejsce wilgotną (od denaturatu) chłonną ściereczką i gotowe. 

Zaskoczyć, być może uda mi się chociaż część z Państwa tym, że nie oczyściłem szafy „do żywego” – jak mawiają ci meblowi odnawiacze, którzy nie postawią kroku dalej w prowadzonych przez siebie pracach, jeśli drewno nie wygląda tak, jakby przed momentem trafiło na stolarnię. Usunąłem, rzecz jasna, bardzo dokładnie wszystko, co na szafie było, ale nie siłowałem się z całkowitym odebraniem jej ciemnego koloru. Ta batalia mogłaby skończyć się naruszeniem formy mebla, a przy tym uznałem ją za bezsensowną z uwagi na fakt, że zamierzałem bohaterce tegoż wpisu dodać rumieńców dokładnie w tych samych barwach, które otrzymała pewnie jakiś wiek temu. Czyli, jak by nie spojrzeć, zamierzałem uzupełnić kolor.

Trzeci sposób czyszczenia wykorzystałem na surowych i brudnych jak się masz pleckach oraz wierzchu szafy. Do ich wyczyszczenia użyłem szlifierki oscylacyjnej. Po prostu. Przy tak konkretnej i wbitej w strukturę drewna warstwie brudu, jaką zobaczyłem na tych powierzchniach, wszelkie mokre techniki czyszczenia uznałem za takie, które brud ten szybciej wprowadzą jeszcze głębiej, aniżeli zdejmą.

Plecy w trakcie szlifowania

Niby wiele w moim renowatorskim, czy może bardziej „odnawiaczym” życiu widziałem (bo ze mnie to taki bardziej prosty odnawiacz meblowy, niż renowator, co często powtarzam), a jednak nadal w niemałe przerażenie potrafią wpędzić mnie widoczne tu i ówdzie sieci korytarzyków wytoczonych przez lubujące się w drewnie owady. W kilku miejscach na surowych pleckach i wykonanym również z niewykończonego drewna wierzchu szafy zauważyłem dość gęsto usiane drobniutkimi otworami obszary. Oprócz wypełnienia ich masą, czy raczej zamaskowania tego, co widać, a więc jedynie włazów do tych korytarzy, postanowiłem wcześniej wpuścić w nie specjalną wodnistą żywicę, która wzmacnia drewno i przy okazji wiąże zalegającą w korytarzach mączkę. Aplikacja takiego preparatu jest bardzo prosta, bo wystarczy zaopatrzyć się w tym celu w strzykawkę z igłą.  I w rękawiczki! Sposób ten wykorzystałem też między innymi podczas odnawiania bardzo zniszczonych okien swojej pracowni. 

Jeśli przy działalności drewnojadów jesteśmy, nie sposób pominąć faktu, że przysporzyła mi ona nieco więcej pracy, niż zakładałem. To ci niespodzianka! Już w czasie przygotowywania szafy do czyszczenia, zauważyłem, że prostokątna w przekroju listwa biegnąca jako rodzaj cokołu u podstawy mebla oraz kwadratowa zdobiąca wieniec też nad drzwiami, nadają się wyłącznie do usunięcia – usunąłem je więc. Na całe szczęście – nasze wspólne, czyli szafy i moje – dokładnie takie same listwy zamówiłem u stolarza, po czym porozcinałem je na kawałki umożliwiające montaż w miejscu jednego i drugiego oryginału. 

W przeciwieństwie do zjedzonych przez robactwo listew zauważyć nie dało się nóżek. Przypuszczam, że i one mogły paść ofiarą toczących w drewnie nieproszonych gości, a jako że miały za zadanie (nóżki, nie owady) unieść i utrzymać kilka centymetrów nad ziemią wcale niemały i nie najlżejszy gabaryt, osłabione popękały i pokruszyły się, przez co szafa stanęła bezpośrednio na posadzce. Przednie nóżki – toczone – zdobyłem w sklepie z materiałami do renowacji mebli i zamocowałem je na wbitych od spodu skrzyni kołkach. Tylne – w formie prostopadłościennych klocków – wyciąłem ze znalezionego w pracowni kawałka belki, osadzając je tak samo, jak przednią parę, z tą tylko różnicą, że były one od niej minimalnie niższe. Po co? By szafa nie miała szans polecieć do przodu. To było w miarę proste.

Nieco trudniejszym, ale tylko trochę, zadaniem było dorobienie listwy przymykowej, czyli tej, która przytwierdzona do jednego ze skrzydeł drzwi pozwala zatrzymać je na krawędzi skrzydła drugiego, tak by nie wpadły one do środka. Oryginalna listwa – tu znów niespodzianka – była stoczona przez drewnojady, czego nie zauważyłem podczas wstępnych oględzin. Jej przednią dekoracyjnie ryflowaną listewkę zamówiłem u producenta tego typu detali, boczną zaś, przybitą do krawędzi skrzydła listwę musiałem przygotować sam, odchudzając odrobinę najbardziej zbliżoną do oryginału kantówkę, co stanowiło o stopniu trudności tego zadania, bo profesjonalnych narzędzi do tego typu działań nie posiadam. Dzięki Bogu wspomniane odchudzenie dotyczyło półtoramilimetrowego fragmentu, który… zeszlifowałem. Jak? Trąc listwą po rozwiniętym na idealnie płaskiej powierzchni płótnie ściernym. Operacja ta wymagała kilku prób i przymiarek, ale… udało się. Uff.

Czy ja wspomniałem coś o brakującym pilastrze? Chyba nie. Wstępnie była to jedna z pozycji na liście elementów do kupienia. Bardzo się zdziwiłem w chwili, gdy po zmierzeniu go, okazało się, że nigdzie nie można go dokupić. Nie zgadzały się ani wymiary, ani forma… Co tu robić? Przecież ze względu na brak jednego detalu, a właściwie jego części, nie zbiję trzech pozostałych, tylko po to, by kupić komplet nowych, prawie pasujących i prawie podobnych. No nic. Musiałem coś wymyślić, mierząc, rzecz jasna, siły na zamiary, bo to, jak to zrobić wiem, tyle że nie potrafię, a i odpowiednich narzędzi – powtórzę się – nie posiadam. Wykombinowałem to w sposób następujący: 

  1. Z cienkich deseczek wyciąłem dwa rodzaje łukowatych żeberek;
  2. Żeberka skleiłem naprzemiennie: raz większe, raz mniejsze, tworząc z nich rodzaj grzebienia o szerokości brakującego elementu;
  3. Układ z deseczek oszlifowałem ręcznie, modelując zaokrąglenia i płynne przejścia między nimi;
  4. Drobne nierówności, momenty styku i niedoskonałości wypełniłem masą szpachlową i zeszlifowałem jej nadmiar.
Przymiarka: element dorobiony (w trakcie szlifowania) i oryginalny – jeden z trzech zachowanych

Muszę się Państwu przyznać do tego, że konieczność wybarwienia szafy na kolor zbliżony do oryginalnego, była dla mnie jedną z niewielu dotychczas (zdjęcia do tego wpisu zrobiłem już w 2021 roku) okazji do użycia wodnej bejcy, którą to, dysponując zamkniętym w saszetce barwnym proszkiem, przygotowuje się samodzielnie. Dążyłem w toku tej koloryzacji do uzyskania odcienia dość ciemnego, wpadającego w ciepłe, czerwonozłote tony orzecha. Uzyskałem go, nakładając aż trzy kolory bejcy: bardziej złocisty, ziemisty ciemnobrązowy prawie jak kawa i brąz z odrobiną czerwonego pigmentu. Gdyby robili Państwo podobne zabiegi na swoich meblach, warto mieć na uwadze fakt, iż taka bejca tuż po nałożeniu zachwyci nas swoją barwną głębią, jednak gdy wyschnie, kolor ten zmieni się, niekiedy znacznie (moja szafa zyskała odcień fioletowy, nie żartuję). Niech nie będzie to powód do paniki, a już na pewno nie do podejmowania nagłych ruchów obejmujących czyszczenie drewna w obawie, że coś poszło nie tak. Po położeniu na taką bejcę lakieru, wosku, oleju bądź politury, wszystko powinno wrócić do wizualnej normy.

Gdyby zachodzili Państwo w głowę, czymże ja wykończyłem szafę niemal na połysk, spieszę z wyjaśnieniem, że to nie politura, tylko pięknie odbijający światło lakier na bazie żywic poliuretanowych. Brzmi groźnie, ale ten dostępny w każdym sklepie budowlanym specyfik naprawdę nieźle udaje tradycyjne szelakowe wykończenie i pięknie się rozlewa. To znaczy, jeśli nakłada się go pędzlem lub wałkiem, ślad po jednym i drugim narzędziu nie pozostaje widoczny jak na oglądanym z bliska olejnym obrazie, a wyrównuje się i zastyga. Uważać trzeba przy jego aplikacji jedynie na to, by przestrzeń, w której zaaranżujemy lakiernię wolna była od pyłów, paprochów, owadów i wszystkiego innego, co może osiąść na schnącej powłoce. Mądrość, którą w tym momencie ociekam, doradzając Państwu w tej kwestii, wynika wyłącznie z faktu, że kilka elementów szafy zmywałem nawet trzy i czterokrotnie… Benzyną lakową (to na wypadek, gdyby komuś z Państwa jednak potrzebny był ratunek). Można by się zastanawiać, dlaczego położyłem lakier udający połyskiem lśniącą politurę – otóż, takie było życzenie Właścicielki, która chcąc zachować dawny wygląd mebla, uznała, że w domu stanowiącym plac dziecięcych zabaw i miejsce dla skaczących po najwyższych szczytach kotów, może mieć problem z utrzymaniem wyjątkowo reagującej na rozmaite wynikające z harców niespodzianki politury. I ja to bardzo dobrze znam i  – jakby tego było mało – rozumiem. 

Na koniec zostawiłem sobie same przyjemności, czyli biżuterię. Montaż nowych ozdobnych szyldów, które udało mi się dostać w identycznym z oryginalnym wzorze, osadzenie nowego zamka z dekoracyjnym kluczykiem oraz zawieszenie nowego, równego i czystego drążka na wieszaki stanowiło wisienkę na tym niemałym orzechowym torcie, zamykając całą – rozleglejszą, jak się okazało – pracę nad przywróceniem szafie odrobiny blasku. 

Być może zwrócili Państwo uwagę na to, że od pewnego czasu rozmaite teksty dostępne w sieci opatrzone bywają informacją na temat tego, ile minut zainwestujemy, poświęcimy lub – a jakże! – zmarnujemy ich na przeczytanie. Z odnawianiem mebli jest trochę inaczej: takiej informacji (nawet przy dobrym szacunku) nie dostaniemy na początku pracy, a poznamy ją na jej końcu. Szafa, choć lśni jak nowa, nosi na sobie całe mnóstwo drobnych i drobniusieńkich niedoskonałości świadczących o jej wieku i stanie, w którym miałem przyjemność gościć ją u siebie i nieco ten stan podreperować. Nieco, bo w końcu ileż to roboty oczyścić drewno, wypełnić kilka ubytków i wykończyć powierzchnie od nowa? A w międzyczasie jeszcze tylko: wymienić listwę na wieńcu i u dołu, dorobić listwę przymykową, utwardzić kilka miejsc żywicą, dorobić nóżki (z przodu i z tyłu), wymienić drążek, samodzielnie dorobić niedostępny nigdzie fragment pilastra, by wreszcie przebrnąć przez rozpoczynane od nowa kilkukrotnie preparowanie efektu politury… Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że planowany dwutygodniowy pobyt szafy w mojej pracowni zamienił się w nieco ponad półroczne wczasy regeneracyjne, które jako poświęcony jej czas, zaliczam na poczet najwspanialszej w nią inwestycji. Słowo daję.

Dziękuję za przeczytanie mojego materiału.

Jeśli ten wpis spodobał Ci się wyjątkowo, zainspirował Cię lub pomógł rozwiązać Twój meblowy problem, możesz postawić mi kawę. Wesprzesz w ten sposób moją wieloletnią pracę - będzie mi niezmiernie miło!

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Używamy plików cookie, aby usprawniać korzystanie z naszej strony. Przeglądając tę stronę, zgadzasz się na naszą politykę wykorzystywania plików cookie.