Blog

Lustro w jesionowej ramie

Ten wpis to dowód na to, że czasami, gdy próbujemy zrobić zbyt dużo, nie osiągamy zamierzonych rezultatów, a mniej znaczy więcej. Piękne, niebywale ciężkie lustro w ramie z litego jesionu dostałem dwa lata temu od sąsiada, który nie miał co z nim zrobić. Ja też nie miałem, więc oparłem je o ścianę w warsztacie, w którym cierpliwie czekało na swoją kolej.

Po czterech latach od zamieszkania w nowym domu udało mi się wykończyć i uruchomić ostatnią łazienkę, która odłożona do zrobienia „na później” stanowiła pomieszczenie magazynowe i warsztat (w czasie budowy mojej pracowni). Zrealizowałem w nim takie posty jak Witrynka w wersji mini czy Carska Rosja. Po skompletowaniu wymarzonego wyposażenia i podłączeniu urządzeń okazało się, że we wnętrzu jest trochę za dużo pustej przestrzeni, którą dobrze byłoby czymś przełamać. Przypomniałem sobie o lustrze i zabrałem się do pracy.

Zapraszam na post!

Lustro mierzy 138 centymetrów wysokości i 75 centymetrów szerokości a jego ramę wykonano z drewna jesionowego. Sądzę, że dawniej mogło być częścią jakiegoś większego obiektu lub – jeżeli było to jedynie lustro – posiadało dodatkowe elementy na przykład w postaci podstawy. Wywnioskowałem to po dwóch ułamanych fragmentach drewna przyklejonych i przybitych z tyłu ramy, których szerokość odciśnięta była na niej tak, jakby dawniej klocki te przechodziły aż pod spód i tam były do niej przykręcone. To oddzielenie lustra od pozostałych części musiało – tu znów się domyślam – nastąpić jakiś czas temu, ponieważ u szczytu wbito dwa gwoździe (jeden o kwadratowym przekroju), które po wygięciu stworzyły „oczko” do powieszenia.

Na zdjęciu poniżej zobaczycie wspomniane przed chwilą klocki wklejone z tyłu u góry ramy. Zauważyłem, że powierzchnia boku, na którym stoi lustro (ta bezpośrednio dotykająca ziemi) wykończona jest tak, jak cała reszta (barwiona i lakierowana) zaś bok z zawieszką z gwoździ (ten górny) jest surowy, nawet nie do końca wyrównany – widać na nim rzazy, ślady po cięciu. Na tej podstawie wywnioskowałem, że lustro powinno zostać obrócone o 180 stopni.

Lustro w całkiem niezłym stanie przyjechało do mnie latem 2018 roku.

Liczne zacieki z białej farby wbiły się w porowatą powierzchnię drewna.

Zawieszka z dwóch wygiętych gwoździ.

Powierzchnia drewna nie wyglądała zbyt ciekawie.

Ubytki w zniszczonej powłoce wykończeniowej odsłaniały naturalną jasną barwę materiału, z którego wykonano ramę.

Na powierzchni drewna było sporo brudu, masa mniejszych i większych rysek, obić, ubytków w powłoce wykończeniowej oraz zacieki z białej farby układające się w sposób sugerujący, że najprawdopodobniej malowanie miejsca, w którym dawniej wisiało lustro, przeprowadzono bez jego zdejmowania.

Pracę rozpocząłem od wyjęcia lustrzanej tafli stanowiącej – jak się okazało – główny ciężar całości. Pozbyłem się w tym celu powyginanej i miejscami rozwarstwionej sklejki przybitej niewielkimi gwoździkami oraz klocków utrzymujących szkło na miejscu. Lustro odłożyłem na bok. Po odkurzeniu i usunięciu pajęczyn nagromadzonych w niemal każdym zakamarku zabrałem się za czyszczenie drewna.

Do wyjęcia gwoździków, którymi przybito sklejkę, użyłem tzw. koziej nóżki.

Niespodzianka! Podczas zdejmowania sklejki chroniącej od tyłu lustrzaną taflę znalazłem fragment starej gazety.

Jedyne, co udało mi się odczytać to… „GŁÓD” – napis widać w prawym dolnym rogu zdjęcia.

Takie oznaczenia widniały z tyłu lustrzanej tafli.

W pozbyciu się nagromadzonego przez lata kurzu, okruchów i innych zbitych w całość przypominającą filc drobiazgów pomogły mi niewielkie dłuto i odkurzacz.

Nie sądziłem, że gwoździe, z których zrobiono zawieszkę, będą tkwiły w drewnie aż tak głęboko! Otwory pozostałe po ich wyjęciu trzeba było wypełnić.

Białą farbę rozpuściłem żelem do usuwania starych powłok. Jej rozmiękczenie i zebranie wymagało trzech sesji tj. trzykrotnego nałożenia żelu, odczekania wskazanego przez producenta czasu i usunięcia zacieków dłutkiem i watą stalową. Dawno nie miałem do czynienia z tak silnie trzymającymi się plamami. Białe resztki, które utkwiły w strukturze drewna, udało mi się całkowicie wyeliminować podczas mycia stanowiącego kolejny etap oczyszczania ramy.

Zacieki mógłbym też zdjąć z powierzchni, rozgrzewając farbę opalarką. Ze względu na to, że były one dość grube i wbite w porowaty jesion, postanowiłem nie ryzykować, by uniknąć ewentualnego niekontrolowanego przyrumienienia drewna, szczególnie z uwagi na planowane wykończenie ramy bez jego barwienia.

Białą farbę rozpuściłem żelem i zdjąłem za pomocą dłuta.

Tak po wytarciu resztek żelu watą stalową wyglądało jedno z miejsc, z którego przed chwilą usunąłem zacieki. Widoczne na zdjęciu białe ślady zmyłem w kolejnym etapie pracy.

Surowy, niczym niezabezpieczony tył ramy wyczyściłem wodą z preparatem do mycia drewnianych podłóg, dzięki któremu sprawnie usunąłem brud, nie naruszając powierzchni drewna tak, jak mógłbym zrobić to, próbując pozbyć się zabrudzeń na przykład podczas szlifowania. Ramę szorowałem dokładnie syntetyczną szczotką starając się prowadzić ją wzdłuż włókien. Pianę z zabrudzeniami ściągałem mokrą ścierką. W dotarciu do trudno dostępnych miejsc i zakamarków pomogła mi szczoteczka do zębów ze sztywnym włosiem. Lipcowa temperatura za oknem powodowała, że umyte fragmenty drewna szybko wysychały, ukazując jego piękną i pozbawioną zabrudzeń unikatową strukturę. Taki widok był dla mnie świetną motywacją do dalszej pracy. W ten sam sposób umyłem przednie powierzchnie ramy jeszcze przed rozpoczęciem zdejmowania z niej starej powłoki wykończeniowej.

Podczas mycia jesion, z którego zrobiono ramę, ujawnił swoje piękne naturalne skrywane pod warstwą brudu kolory.

Widzicie ile brudu? Wiader z taką wodą było aż pięć!

Cieniutką barwną powłokę wykończeniową na widocznych z przodu powierzchniach rozpuściłem tym samym żelem, który wcześniej umożliwił mi pozbycie się zacieków z farby. Po posmarowaniu fragmentu ramy wystarczyło odczekać dwie, może trzy minuty, by za pomocą szpachelki odsłonić piękny jesion. Pracę wykonywałem po kawałku, by mieć kontrolę nad działaniem żelu. Jego resztki – już po usunięciu rozmiękczonej powłoki – zmywałem, korzystając z małej szczotki i wilgotnej szmatki.

Drobne ubytki w drewnie wypełniłem masą szpachlową, a całość – po jej utwardzeniu – wyszlifowałem ręcznie papierem ściernym. Zdradzę Wam, że jedyny papier, którego użyłem to ten o gradacji 120. Zastanawiacie się dlaczego? Wcześniej na niewielkim fragmencie ramy zrobiłem próbę szlifowania na gładko, dochodząc aż do drobniutkiego papieru 240. Czyste drewno zachwycało wyglądem i… to wszystko. Było po prostu idealnie gładkie. Szlifowanie papierem gradacji 120 pilnując, by prowadzony był on zgodnie z układem włókien drewna, pozwoliło mi uzyskać efekt jakby delikatnego wyszczotkowania, „wyczesania” drewna, co oprócz wrażeń wizualnych gwarantuje także te dotykowe, bo strukturę jesionu wyczujemy dłonią.

Spójrzcie jaka różnica! Jaśniejszy fragment to drewno po zdjęciu szpachelką rozpuszczonej żelem powłoki wykończeniowej i przemyciu. Ciemniejszy obszar to powierzchnia oczekująca na ten zabieg.

Drobne ubytki w drewnie wypełniłem masą szpachlową.

Ramę wyszlifowałem ręcznie płótnem ściernym gr. 120.

Oczyszczone drewno zachwyciło mnie swoim wyglądem. Widoczne usłojenie, kolory i wyczuwalna w dotyku struktura wydały mi się godne zabezpieczenia w sposób, który nie zmodyfikuje ich wyglądu, a jedynie podkreśli naturalne cechy materiału. Pomyślałem, że wykończę ramę politurą. Kupiłem nawet taką, która nadaje się do pokrywania blatów i ma podwyższoną odporność na działanie wody i wilgoci. Przed przystąpieniem do pracy dałem sobie jednak trochę czasu na zrobienie kilku prób i rozważenie wszystkich „za” i „przeciw” w związku z tym pomysłem. Doszedłem do wniosku, że w pomieszczeniu takim jak łazienka, politurowany obiekt – nawet gdy ta politura jest odporniejsza od tradycyjnej – będzie poddawany nie sporadycznej, a ciągłej próbie wytrzymałości, zmuszając użytkowników do zachowania ostrożności, a przecież nie o to mi chodziło.

Ramę pokryłem dwiema cieniutkimi warstwami… lakieru jachtowego! Nakładałem go niewielkim pędzlem ze sprężystym syntetycznym włosiem. Taki lakier dedykowany jest zewnętrznym elementom drewnianym narażonym na trudne warunki, w tym częsty kontakt z wodą. Jego powłoka po utwardzeniu lśni jak szkło lub politura. Na wyczuwalnej w dotyku strukturze jesionu wysoki połysk – przynajmniej według mnie – nie wyglądałby jednak zbyt dobrze, dlatego też po dwudziestu czterech godzinach od nałożenia drugiej warstwy preparatu, przetarłem całą ramę watą stalową numer 000. Lakier, choć z tych niemiłosiernie śmierdzących i długo schnących w pełni zdał egzamin. Efekt zobaczycie na zdjęciach poniżej.

Lakier, który wykorzystałem do zabezpieczenia ramy, nakładałem bardzo cienkimi warstwami. Nabierałem go ledwie na końcówkę pędzla, pokrywając jednorazowo obszar nie większy niż 10 x 15 centymetrów.

Pokryte lakierem drewno natychmiast nabierało złotobrązowych odcieni.

Po upływie dwudziestu czterech godzin od położenia drugiej – ostatniej warstwy lakieru, przetarłem ramę watą stalową numer 000, by zdjąć z jej powierzchni nieco połysku.

Gotowe!

We wstępie napisałem, że czasami gdy próbujemy zrobić zbyt dużo, nie osiągamy zamierzonych rezultatów. Winien Wam jestem jeszcze kilka słów na ten temat. Przed zabraniem się do pracy nad lustrem, ustawiłem je na kilka dni w miejscu, do którego miało trafić po odnowieniu. Ponieważ – jak wspomniałem na początku wpisu – rama mierzy 138 centymetrów wysokości i gdy była ustawiona na ziemi, wydawała się nieco za niska. Wpadłem na pewien pomysł. W pracowni miałem schowane dwie nóżki pochodzące z innego mebla, których łukowaty kształt korespondował z zaokrągleniami boków mojej ramy. Stwierdziłem, że wykorzystam te elementy i zrobię z nich podstawę, a ta przykręcona do lustra wyniesie je odrobinę do góry i spowoduje, że stanie się ono „pełnym” obiektem, a nie takim, który został oderwany od czegoś innego.

Po usunięciu bukowych kołków i resztek kleju (te rozgrzałem opalarką), wyszlifowałem nóżki i zagruntowałem je cienką warstwą lakieru. By nie wyglądały jak zwyczajnie dołożony element, postanowiłem zrobić łączynę, która ustawi je na pozycji, a jednocześnie umożliwi przykręcenie podstawy do lustra. Nogi połączyłem ze sobą odcinkiem sosnowej listwy. Przykleiłem ją i dodatkowo przykręciłem do nóżek od tyłu. Przednią powierzchnię listewki okleiłem jesionowym fornirem, którego nieco przestające poza krawędzie nadmiary zeszlifowałem po wyschnięciu kleju.

Podstawę przewierciłem od spodu w trzech miejscach, poszerzając każdy z otworów w taki sposób, by łby łączących ją z ramą wkrętów nie wystawały ponad powierzchnię listwy. Po przymiarkach polakierowałem nowy element „na gotowo” i przykręciłem.

Wiecie co? W chwili wstawienia lustra do łazienki czułem, że coś nie gra. Mimo dodania dwunastu centymetrów wysokości rama i tak wydawała się za niska. Ciemne nóżki kontrastujące z niemal białą posadzką tworzyły punkty mocno skupiające wzrok. Widoczna dookoła lustra szara powierzchnia ściany rozkładała się nieregularnie, dokładała wnętrzu wizualnego ciężaru. Zrobiło się zbyt dużo na dole i pusto na górze. Powstał bałagan. Po dwóch dniach, które dałem sobie na podjęcie decyzji, odkręciłem podstawę, a lustro powiesiłem na grubej skręcanej linie, odrywając je w ten sposób od ziemi – po prostu.

Takie nóżki znalazłem w pracowni. Postanowiłem wykorzystać je do zrobienia podstawy lustra.

Spójrzcie, jakie piękne drewno! Tak wyglądały oczyszczone nogi w zestawieniu z jeszcze niepolakierowaną ramą.

Nóżki z przyklejoną i przykręconą listwą. Ciemny kolor to efekt położenia na nie gruntu, czyli cienkiej warstwy bezbarwnego lakieru. Drewno nie było barwione, a widoczny na zdjęciu naturalny odcień obecny jest na całym przekroju elementów (jedna z nóg pękła i wymagała sklejenia – drewno wewnątrz również było takie ciemne).

Łączynę zrobioną z odcinka kantówki okleiłem od przodu jesionowym fornirem.

Wykorzystałem zwykły klej wikolowy. Okleinę chwyciłem ściskami przez kawałek listewki.

Gdy klej związał, zeszlifowałem przestające poza krawędzie listwy nadmiary forniru.

Podstawę przewierciłem w trzech miejscach w taki sposób, by łby mocujących ją wkrętów nie wystawały ponad powierzchnię łączyny.

Pierwsze przymiarki. Do połączenia podstawy z ramą wykorzystałem stare wkręty z prostymi nacięciami.

Podstawę polakierowałem, pozostawiając połysk na ciemniejszych niż rama nóżkach.

Po przykręceniu nóg umyłem stare lustro, by za chwilę osadzić je w ramie. Do jego montażu wykorzystałem oryginalne jesionowe klocki. Ani przez moment nie pomyślałem o wymianie tafli na nową. Ta stara, ciężka, fazowana i pełna niedoskonałości razem z wyglądającą jak zupełnie nowa ramą stworzyć miała oryginalną całość. Zniszczoną sklejkę zastąpiłem nową, lecz zrobioną – tak samo jak oryginał – z brzozy. Udało mi się kupić formatkę bez żadnych widocznych łączeń liści ani wstawek. Sklejkę przybiłem mosiądzowanymi gwoździkami.

Oryginalne, podniszczone już lustro umyłem i osadziłem w ramie.

Nową sklejkę chroniącą taflę od tyłu, przybiłem mosiądzowanymi gwoździkami – niemal identyczne przytrzymywały starą płytę.

Et voilà!

O tym, że lustro nie stanęło oparte o ścianę, a zawisło na niej, już wiecie. Tak czasami bywa, gdy w głowie mamy pełno pomysłów i próbujemy ulepszać coś, co wcale tego nie potrzebuje. Z drugiej strony, gdybym nie wykorzystał znalezionych w pracowni nóżek, nie przekonałbym się o tym, że są one zupełnie zbędne. Jeden z profesorów, u którego studiowałem, mawiał, że projektowanie to płacz nad odrzuconymi pomysłami. Tutaj trochę też tak było, choć ja pozbywając się dodanego elementu, odetchnąłem z ulgą. Poświęciłem wprawdzie na jego wykonanie trochę czasu, ale była to dla mnie świetna zabawa. Opracowując nóżki, dopuszczałem myśl, że mogą okazać się one czymś, co będę chciał usunąć, dlatego nie przykleiłem ich na stałe, a jedynie przykręciłem. Uwolnienie od nich ramy nie stanowiło żadnego problemu.

Powieszenie lustra i oderwanie tego – jak by nie patrzeć – ciężkiego elementu od ziemi wprowadziło do wnętrza odrobinę lekkości, rozbijając skutecznie duże dominujące szare tło. Oczyszczone i zabezpieczone bezbarwnym lakierem drewno stanowi unikatowy detal. Naturalne złote odcienie jesionu korespondują ze złotymi elementami pomocnika z naczyniami i innymi dodatkami obecnymi we wnętrzu.

P.

Dziękuję za przeczytanie mojego materiału.

Jeśli ten wpis spodobał Ci się wyjątkowo, zainspirował Cię lub pomógł rozwiązać Twój meblowy problem, możesz postawić mi kawę. Wesprzesz w ten sposób moją wieloletnią pracę - będzie mi niezmiernie miło!

Postaw mi kawę na buycoffee.to
IMG_5402.png
Zacznij pisać, aby zobaczyć produkty, których szukasz.