Blog

Krzesło stolarskie typ 200-102

Krzesło stolarskie typ 200-102 proj. Maria Chomentowska
Krzesło stolarskie typ 200-102 projektu Marii Chomentowskiej

Krzesło stolarskie, które przedstawię Wam w tym wpisie, zaprojektowała Maria Chomentowska. Przyznam, że polowałem na ten wzór od kilku lat. W końcu to mebel, który w połowie lat sześćdziesiątych zagrał w moim ulubionym serialu pt. Wojna Domowa”! Oczywiście mogłem go nabyć w każdej chwili, jednak biorąc pod uwagę dość wysokie ceny, które osiągają dobrze zachowane egzemplarze i fakt, że często wystawiane są na sprzedaż już po renowacji, stwierdzałem, widząc każdą nową ofertę, że nie będę miał z takiego zakupu żadnej satysfakcji. Uzbroiłem się w cierpliwość i czekałem na odpowiednią okazję.

Zapraszam na post!

Posiadaczem wymarzonego krzesła stałem się zupełnie niespodziewanie. Jakiś czas temu w przerwie między codziennymi obowiązkami przeglądałem aukcje internetowe, nie mając na celu znalezienia konkretnego obiektu – było to po prostu luźne zajęcie na kilkanaście wolnych minut. W wyszukiwarce wpisałem stare krzesło, przejrzałem kilka stron i…jest! Krzesło hałas drewno ciekawe z czasów PRL – dokładnie tak opisane zostało krzesło stolarskie typ 200-102. Wystawione za równe osiemdziesiąt złotych. Biorę.

Próbowałem zebrać trochę informacji na temat mojego mebla. Wyczytałem w sieci, że gdy w 1959 roku model ten pojawił się jako nowość, stanowił połączenie bukowych elementów konstrukcyjnych wybarwionych na ciemno oraz siedziska i oparcia pozostawionych w naturalnym kolorze sklejki brzozowej. Biorąc pod uwagę to, że mój egzemplarz był jedną wielką niewiadomą, ponieważ w całości pokrywała go gruba warstwa białej i niebieskiej farby, postanowiłem wziąć sobie przeczytane słowa za wzór i spróbować przywrócić według niego dawny blask mojej zdobyczy.

Stan krzesła był – mówiąc delikatnie – nieciekawy głównie za sprawą elementów ze sklejki, która nieco rozwarstwiona, miała w kilku miejscach dość spore ubytki. Dotychczas, gdy trafiałem na ogłoszenia dotyczące tego właśnie krzesła i widziałem na zdjęciach uszkodzoną sklejkę, odpuszczałem sobie. Myślałem to będzie za ciężka robota, nie uda mi się. W tym przypadku nie zwróciłem na to uwagi. Cena zrobiła swoje. Pocieszający był fakt, że bukowy szkielet, choć ukryty pod grubą warstwą farby, nie miał na sobie żadnych wgnieceń, pęknięć a cała konstrukcja była naprawdę stabilna.

Prace nad krzesłem podzieliłem sobie na trzy etapy. W pierwszym zająłem się elementami z litego buka, w drugim siedziskiem i zapleckiem, a w trzecim wkrętami, które zachowałem, by wykorzystać je podczas montażu.

Tak legendarne krzesło stolarskie typ 200-102 prezentowało się tuż po zakupie.

Rozwarstwiające się oparcie ze sklejki

…i siedzisko z ubytkami. Jego wierzchnia usiana spękaniami warstwa ledwo się trzymała.

Fragment etykiety, na którym widać jeszcze nazwę krzesła.

Demontaż

Całkiem dobrze trzymającą się konstrukcję pozbawiłem najpierw wkrętów łączących siedzisko i oparcie z bukowym szkieletem. Na całe szczęście nie były powyginane ani zapieczone. Odkręciłem je bez problemu i schowałem do pudełeczka, by móc zająć się nimi później. Elementy drewniane i sklejkowe tworzące krzesło były połączone ze sobą na klej. Chcąc rozłożyć mebel na części, ogrzałem węzły opalarką i pomagając sobie gumowym młotkiem, dzieliłem krzesło na kawałki. Każde gniazdo i czop opisywałem numerami, a na wyglądających jednakowo z każdej strony łączynach rysowałem strzałki określające, którą stroną dany element ma być zwrócony ku górze.

Rozsypujące się sklejkowe oparcie i siedzisko odłożyłem na bok. Na etapie demontażu mebla z obu tych części zeszlifowałem jedynie odrobinę niebieskiej farby, by rozpoznać gatunek drewna tworzących je warstw.

Zachowałem oryginalne wkręty, które po oczyszczeniu z farby wykorzystam podczas montażu krzesła.

Elementy ze sklejki będą wymagały sporo czasu i uwagi.

Części bukowego szkieletu czekające na usunięcie farby.

Wszystkie czopy opisane zostały numerami. Dzięki takim oznaczeniom każdy z elementów krzesła trafi na swoje miejsce w czasie sklejania konstrukcji.

Farba nie do zdarcia

Do tej pory zastanawiam się, jakiej farby użyto do pomalowania krzesła. Myślę, że może mógł być to jakiś wyjątkowo trwały akryl, ale głowy za to nie dam. Podczas ogrzewania węzłów i demontażu mebla biała powłoka rumieniła się, ale nie tworzyły się na niej bąble takie, jakie widać zwykle przy opalaniu farby olejnej. Na nic zdały się moje próby zdejmowania jej na ciepło szpachelką i cykliną. Opalona farba trzymała się naprawdę dobrze!

Wiedząc, że opalanie nie zdaje egzaminu, ale też nie chcąc rozpuszczać farby żelem, by zapobiec jej ewentualnego wtarcia w strukturę drewna, bałem się, że niezbędne będzie użycie ciężkiego sprzętu w postaci szlifierki, która, choć mogłaby być akurat w tym przypadku skuteczna, zostawia ślady w postaci drobniusieńkich kółeczek widocznych szczególnie na wybarwianej później powierzchni. Mimo że ten ślad przy dokładnym czyszczeniu bywa naprawdę nie do wychwycenia z perspektywy użytkownika, ja mam wrażenie, że jak zauważę go raz z bardzo bliska, widzę go później nawet z kilometra.

Pomalowane na biało elementy unieruchamiałem po kolei ściskami i za pomocą prostokątnej cykliny, starałem się z grubsza zeskrobać z nich choć trochę farby. Później na podklejony filcem klocek nakładałem płótno ścierne gradacji 120 i trzymając się ułożenia włókien drewna, szlifowałem ręcznie długimi ruchami obejmującymi niemal całą długość danej części krzesła. Wiecie co? Wyglądająca na straszną farba poddawała się i niemal natychmiast spod jej powłoki zaczynała przebijać czysta buczyna. Szlifowanie nie było jednak łatwe. Biel tkwiła w strukturze drewna tak głęboko, że aby ją całkowicie usunąć musiałbym odchudzić elementy o dobre 2 mm z każdej strony, co absolutnie nie wchodziło w grę. Pilnując się bardzo, by nie naruszyć linii żadnego z nich, szlifowałem drewno coraz drobniejszym płótnem, przeskakując od wspomnianej gradacji 120 przez 150, 180 aż do 220. Uważnie obserwowałem przy tym znikającą stopniowo niechcianą biel.

Czyszczenie elementów szkieletu rozpocząłem od zeskrobania farby cykliną.

Ręczne szlifowanie płótnem ściernym wystarczyło, by usunąć białą powłokę.

Miejsca trudne do oczyszczenia przy użyciu płaskiej powierzchni klocka wyszlifowałem kawałkiem drewnianego drążka z nawiniętym płótnem ściernym.

Takich kupek płótna w czasie czyszczenia bukowej konstrukcji uzbierało mi się co najmniej pięć.

Buk nieco przyciemniony

Oczyszczone elementy krzesła musiałem wybarwić. Pierwsze podejście do tego zadania zrobiłem z wykorzystaniem bejcy w kolorze jasnego dębu. Kolor był naprawdę świetny i wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że pozostałe tu i ówdzie głęboko wbite w strukturę drewna przypominające pojedyncze włókienka ślady białej farby, zupełnie nie poddały się koloryzacji i wyszły na pierwszy plan, mocno rzucając się w oczy. Pobejcowany fragment musiałem jak najszybciej zmyć. Pomyślałem, że kolor, który mam zamiar nadać konstrukcji, nie może wniknąć w jego strukturę tylko musi być czymś w rodzaju barwnego filtra nałożonego na powierzchnię. Wpadłem na pomysł, że krzesło wykończę… lakierobejcą! Preparat musiałem rozprowadzać bardzo uważnie, by kolor był równy, by powłoka nie miała na sobie śladów narzędzia (w moim przypadku gęstego szczecinowego pędzla) i aby nie dopuścić do powstania zacieków. Lakierobejcę aplikowałem naprawdę ultracieniutkimi warstewkami, nabierając ją ledwie na sam czubek pędzla. Każdą z czterech nałożonych warstw matowiłem delikatnie drobną wełną stalową, dzięki czemu uzyskałem naprawdę gładką jednolitą powłokę skutecznie tuszującą białe mikroniedoskonałości.

Zastanawiacie się pewnie, skąd wiedziałem, jakiego koloru i w jakim natężeniu użyć. Otóż nie wiedziałem! Za wzorzec wziąłem sobie jedyny niepomalowany na biało element, czyli łączynę biegnącą pod siedziskiem i to do jej oryginalnie zachowanej barwy ustawiałem pozostałe elementy krzesła.

Następnego dnia, gdy lakierobejca porządnie wyschła, zabrałem się za klejenie zgodnie ze zrobionymi wcześniej na czopach i w gniazdach opisami, jednak przedtem usunąłem z nich resztki starego lepiszcza. Po sprawdzeniu połączeń na sucho rozprowadziłem na ściankach gniazd klej poliwinylowy i kawałek po kawałku budowałem zdemontowany kilka dni temu szkielet legendarnego krzesła stolarskiego w nowej – starej odsłonie.

Do wybarwienia usianych białymi mikroplamkami elementów konstrukcji wykorzystałem szybkoschnącą lakierobejcę.

Przed nałożeniem każdej kolejnej warstwy matowiłem powierzchnię drobną wełną stalową.

Dokładanie kolejnych warstw lakierobejcy zbliżało mnie do osiągnięcia pożądanego koloru.

Bukowa konstrukcja prawie gotowa. Pierwsza część prac za mną.

Buk czy brzoza?

Wspominałem już na początku tego wpisu, że dość mocno uszkodzone elementy ze sklejki miały spore ubytki. Postanowiłem nie bawić się w łatanie obłogów z nadzieją na to, że wstawki nie będą widoczne. Zamierzałem wymienić je w całości.

Na tym etapie przekonałem się, że to wcale nie długie ręczne czyszczenie było dla mnie ciężką pracą. Ciężkie nie było też barwienie szkieletu lakierobejcą na wstrzymanym oddechu. Najcięższą rzecz stanowiło podjęcie decyzji związanej z tym, jaki gatunek okleiny wybrać! Pozwólcie, że zacznę od początku.

Po zeszlifowaniu odrobiny farby z siedziska i oparcia okazało się, że siedzisko wykonano ze sklejki brzozowej, ale zaplecek to jaśniutka, zlewająca się niemal z tą brzozą buczyna! Może dla Was będzie to śmieszne, ale ja zupełnie nie wiedziałem co robić. W końcu miałem przed sobą wzorniczą ikonę i zamierzałem nadać jej wygląd pasujący do opisu sprzed sześćdziesięciu lat, według którego krzesło stanowiło zestawienie przyciemnionego szkieletu bukowego i elementów giętych ze sklejki w kolorze naturalnym brzozy.

Zacząłem poszukiwania innych egzemplarzy tego wzoru, by sprawdzić, jakie gatunki drewna widać na budzących moje wątpliwości elementach. Na zdjęciach z listopadowych warsztatów renowacji mebli znalazłem 200-102, w którym obydwie części były brzozowe. W sieci trafiłem na dość dobrej jakości fotografie, przedstawiające z kolei wyraźnie widoczny, nieco wpadający w róż i raczej wymieniony na nowy buk. Na zdjęciach kolejnego egzemplarza również na sto procent sklejkowe elementy były bukowe. W każdym z obejrzanych krzeseł siedzisko i zaplecek wykonano w jednym gatunku drewna, w moim było pół na pół.

Miałem dwie myśli, które kotłowały się w mojej głowie przez dobrych kilka dni:

  • Skoro za wzór wziąłem sobie opis, z którego jasno wynika, jak ma wyglądać krzesło i i tak na obu budzących moje wątpliwości elementach wymieniam obłogi, mogę ujednolicić gatunek drewna, z którego będą one wykonane. Tylko czy taka modyfikacja nie zepsuje krzesła choćby przez to, że na zaplecku wykonanym z bukowej sklejki widoczne będą dołożone warstwy brzozy?
  • Najprościej byłoby nie kombinować i oddać krzesłu to, co miało od początku: bukowe oparcie i brzozowe siedzisko. Wtedy nie będzie pasowało do opisu, którego od samego początku zamierzałem się trzymać, ale za to każdemu, kto zada pytanie o to, dlaczego elementy się różnią, będę mógł powiedzieć „tak było oryginalnie”  kończąc dyskusję.

Nie umiałem podjąć decyzji. Opcja numer dwa była bezpieczna. „Tak było oryginalnie” i koniec. Kusiła mnie za to opcja numer jeden. Postanowiłem przymierzyć do wykończonego już szkieletu po kawałku obłogu bukowego i brzozowego. Buk, którym dysponowałem, choć idealny w grubości i barwowo identyczny z tym, który oryginalnie był na zaplecku, zlewał się z konstrukcją. Brzoza zaś stwarzała zestawienie, o którym już po kilku sekundach mogłem powiedzieć “to jest to!”. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.

Wierzchnie, ledwo trzymające się warstwy sklejki zdjąłem z obu elementów bez żadnego wysiłku. Zanim przeszedłem do naklejania nowych, między te stare i rozklejone na brzegach wprowadziłem klej i przycisnąłem papierową taśmą. Dopiero gdy obie części były zwarte, zeszlifowałem farbę z ich brzegów, by zaraz potem zabrać się za realizację kolejnych zadań.

Siedzisko i zaplecek nie zachowały się tak dobrze, jak bukowy szkielet.

Tak wyglądało siedzisko. Na zdjęciu widać, że w niektórych miejscach niebieska farba przedostała się przez spękania na kolejną warstwę sklejki.

Wierzchnią warstwę usunąłem bez najmniejszego wysiłku. Planowałem zastąpić ją nowym obłogiem.

Rozwarstwiające się brzegi siedziska wymagały sklejenia.

Miejsca, w których rozsmarowałem klej, ścisnąłem papierową taśmą i pozostawiłem do wyschnięcia…

…by pomalowaną na niebiesko krawędź sklejki móc bezpiecznie oczyścić.

Decydujące starcie

Od efektów tego etapu zależało w zasadzie wszystko: jeśli się uda, będę miał w swojej kolekcji pięknie odnowiony egzemplarz legendarnego 200-102, a jeśli nie… nawet nie chciałem o tym myśleć. Najwyżej pójdzie na opał.

Do oklejenia siedziska i zaplecka potrzebny był mi obłóg brzozowy grubości 1.2 mm. Ten parametr był dla mnie niezwykle ważny, ponieważ mam wrażenie, że wymieniając jakąś część mebla i dopuszczając wykorzystanie czegoś zaledwie podobnego do oryginału, bardzo łatwo można popsuć całość, gubiąc oryginalne proporcje. W pamięci miałem tu zdjęcie krzesła 200-102 ze sklejką wymienioną na nową – prostą. Mój obłóg musiał być wobec tego dokładnie taki sam, jak ten, który usunąłem. Udało mi się znaleźć coś odpowiedniego, niestety – w dużo węższych niż siedzisko liściach. Dobre trzy dni poświeciłem na obdzwanianie producentów i wypytywanie ich o to, czy jeżeli mają odpowiednio szerokie kawałki, mogliby sprzedać mi jeden, a nie całą paczkę, z którą nie miałbym co zrobić. Nic z tego.

Kupiłem węższe, ale za to odpowiednio grube liście i na początek zabrałem się za oparcie. Rzecz była naprawdę prosta. Do przyklejenia nowych warstw (z przodu i z tyłu) wykorzystałem klej kontaktowy. Nałożyłem go na obłóg i na zaplecek. Po odczekaniu kilkunastu minut niezbędnych do odparowania rozpuszczalnika złączyłem ze sobą obie powierzchnie i po kilku chwilach dociskania zaoblonym klockiem, mogłem zabrać się za obcinacie przestającego poza obrys elementu nadmiaru. Najpierw okleiłem tył. Następnie przez przednie otwory na wkręty malutkim wiertłem przewierciłem nowo przyklejony obłóg. Później dokładnie tak samo, jak tył, przykleiłem przód. Po obcięciu i zeszlifowaniu nadmiaru wywierciłem otwory (tym razem od tyłu) i za pomocą wybijaka wyciąłem dwa kółeczka, dzięki którym łby wkrętów będą mogły zlicować się z powierzchnią oparcia. Prostsza część oklejania za mną.

Pozbawione starej wierzchniej warstwy oparcie i przycięte dwa kawałki brzozowego obłogu.

Obłóg i zaplecek połączyłem klejem kontaktowym.

Nadmiar nowo przyklejonej warstwy obciąłem i precyzyjnie zeszlifowałem.

Zaplecek przewierciłem w miejscach, w które na etapie montażu wpuszczone zostaną wkręty.

Z przodu wybiłem dwa kółeczka odpowiadające średnicą tym oryginalnym. Dzięki temu zabiegowi wkręty zlicują się z powierzchnią sklejki.

Wyszło całkiem przyzwoicie.

Nieco większego przygotowania wymagało siedzisko. Ponieważ jego powierzchnię zamierzałem okleić obłogiem połączonym z trzech liści, zrezygnowałem z wygodnego, chwytającego natychmiast kleju kontaktowego, ponieważ z doświadczenia wiem, że potrafi on ściągać łączone okleiny, powodując powstawanie szpar między ich fragmentami. Tym razem konieczne było zespolenie powierzchni na klej stolarski wymagający docisku.

Wielu z Was, gdy mamy okazję porozmawiać na żywo podczas warsztatów, mówi mi, że odnawianie mebli w domowym zaciszu jest proste do momentu, gdy konstrukcję krzesła czy szafki trzeba skleić i ścisnąć. „Czy ja muszę mieć w domu takie wielkie ściski? Nie opłaca mi się kupować ich na raz, a pożyczyć nie mam od kogo” — pytacie. Ja zwykle odpowiadam wtedy: „Ja też nie mam u siebie w pracowni dużych ścisków, te mniejsze są wszędzie dostępne i nie kosztują aż tak dużo. Jakoś sobie radzę.” Część z Was wierzy, część się uśmiecha, ale dzisiaj dam Wam dowód na to, że mówię prawdę.

Otóż kilka ścisków dosięgających środka siedziska znacznie ułatwiłoby mi oklejanie tego elementu. Te, które mam nie dawały takiej możliwości, więc musiałem coś wymyślić.

Za pomocą papierowej taśmy z klejem połączyłem ze sobą dwa kawałki grubego na 2 milimetry bardzo sprężystego obłogu bukowego, tworząc formatkę odpowiadającą długością i szerokością wymiarom siedziska. Na odwrocie (na stronie bez taśmy) ułożyłem w rządku posmarowane klejem kawałki kantówki tak, by zachować między każdą z nich odstęp około 2 milimetrów. Całość ścisnąłem między dwiema płytami MDF i pozostawiłem do związania. Po kilku godzinach miałem gotowy rodzaj sprężystej płyty, której kształt po chwyceniu ściskami razem z siedziskiem idealnie dopasowywał się do jego formy. Liczyłem na to, że przytrzymany tym wynalazkiem obłóg przyklei się równo i bez żadnych problemów.

Z dwóch fragmentów bukowego obłogu zrobiłem formatkę odpowiadającą gabarytom siedziska…

…i przykleiłem do niej odcinki listewek, zachowując około dwumilimetrowe odstępy.

Całość wsadziłem między dwie płyty MDF…

…i ścisnąłem na kilka godzin.

Próba wynalazku. Sprężysta formatka z listewek i bukowego obłogu złapana ściskami razem z siedziskiem idealnie dopasowała się do jego kształtu.

Liście brzozowego obłogu ułożyłem obok siebie, przycinając wcześniej równo ich krawędzie, tak by zetknęły się one, nie tworząc nawet najmniejszej szczeliny. Fragmenty połączyłem ze sobą papierową taśmą z klejem zwierzęcym. Na złożonym z trzech kawałków arkuszu wyznaczyłem następnie pionową oś, podobnie zrobiłem na siedzisku. Korzystając z faktu, że sklejka tworząca to siedzisko miała równo w połowie szerokości szczelinę, środek zaznaczyłem sobie dodatkowo, wtykając w nią szpilki tapicerskie. Nakładając obłóg na siedzisko, mogłem dzięki temu bez zbędnych kombinacji spasować narysowane wcześniej punkty. Obie powierzchnie posmarowałem równo klejem wikolowym, przyłożyłem do siebie, sprawdziłem, czy środek sklejki pokrywa się ze środkiem obłogu i całość ścisnąłem razem z przygotowaną giętką płytą z listewek.

Chęć sprawdzenia, czy wszystko jest okej, była bardzo silna, ale zakładając, że praca idzie po mojej myśli, musiałem uzbroić się w cierpliwość i poczekać na to, aż klej porządnie zwiąże. Następnego dnia zdejmowałem ścisk po ścisku, nie wiedząc, czego się spodziewać. Wyobrażałem sobie jeden wielki bąbel na środku siedziska albo kilka mniejszych widocznych pod światło pracujących po naciśnięciu palcem… Ku mojemu zdziwieniu udało się!!! Brzozowy obłóg idealnie przykleił się do siedziska. Uff…

Natychmiast zabrałem się za obcięcie nadmiaru okleiny, której jeszcze na moment pozostawiłem po kilka milimetrów dookoła. Dlaczego? Zrobiłem tak po to, by wyszlifować na gładko nowo przyklejoną warstwę i nie ryzykować przy tym starcia krawędzi (mogłoby się tak stać, gdybym szlifował, mając obłóg zlicowany na gotowo z brzegiem siedziska). Na wygładzonej i dopiero potem zrównanej z krawędzią nowej warstwie wybiłem otwory na wkręty – dokładnie w taki sam sposób jak tuż po oklejeniu zaplecka.

Jeden i drugi element polakierowałem czterema cieniutkimi warstwami akrylowego bezbarwnego lakieru do podłóg, który gwarantując całkowicie matową i niewidoczną powłokę, spowodował, że siedzisko i oparcie, choć dobrze zabezpieczone, wyglądają na zupełnie surowe. Położony lakier, mimo że sprawia złudzenie, jakby go nie było, jest całkowicie wodoodporny i tak ciężki do usunięcia, że możecie mieć z tym problem nawet gdy postanowicie zedrzeć go szlifierką. Tym samym preparatem zabezpieczyłem spód siedziska razem z zachowanym fragmentem papierowej etykiety.

Kawałki brzozowego obłogu połączyłem w odpowiedniej wielkości arkusz za pomocą papierowej taśmy z klejem kostnym.

Pionowa oś symetrii narysowana na siedzisku. Wciśnięte w szczelinę szpilki tapicerskie stanowiły jej przedłużenie i znacznie ułatwiły prawidłowe ustawienie obłogu podczas przyklejania.

Wielkie oczekiwanie. Kolejne warstwy (od spodu) to: sklejka-siedzisko, obłóg brzozowy, arkusz papieru, sprężysta formatka z listewek.

Udało się! Wygładzam powierzchnię siedziska.

Nadmiar nowo przyklejonej warstwy wymagał precyzyjnego oszlifowania...

…i gotowe!

Wybijam kółeczka w miejscach na wkręty...

…i kładę pierwszą warstwę matowego lakieru.

Zdjęcie zrobione następnego dnia. Warstwa trzecia.

Dacie wiarę, że na tej powierzchni są aż cztery warstwy lakieru?

Wkręty

To zadanie zostawiłem sobie na koniec. Sześć niewielkich wkrętów łączących siedzisko oraz zaplecek z bukowym szkieletem pokrytych było niebieską farbą. Najszybszym sposobem na ich odświeżenie byłoby przeszlifowanie łbów na drobnym papierze ściernym i wypolerowanie gwintów wełną stalową (samą lub ze wsparciem preparatu odrdzewiającego). Mnie jednak bardzo zależało na tym, by z wkrętów usunąć farbę, ale pozostawić na ich powierzchni nalot i wprowadzić w ten sposób w całość drobny detal świadczący o wieku mebla. Takie zestawienie sprawdziło mi się jakiś czas temu podczas odnawiania fotela typu 366. Zachowane tam stare śruby – według mnie – zagrały z czystym bukowym drewnem znacznie lepiej niż ocynkowane nówki z marketu budowlanego.

Wkręty ustawiłem w rządku na kawałku drewnianej belki. Na ich łby nałożyłem odrobinę żelu do usuwania starych powłok i odczekałem kilkanaście minut. Niebieską powłokę zdjąłem za pomocą malutkiego dłutka, a całość przetarłem dodatkowo drobną wełną stalową, uważając, by zbytnio nie wyświecić elementów. Proste, prawda?

Na łby wkrętów nałożyłem odrobinę żelu do usuwania starych powłok.

Po kilkunastu minutach usunąłem niebieską farbę za pomocą malutkiego dłutka.

Wkręty przetarłem delikatnie drobną wełną stalową.

Gotowe!

Praca nad krzesłem trwała siedemnaście dni. W tym czasie udało mi się sfotografować mebel przed renowacją, rozłożyć go na części, które opisałem, ręcznie oczyściłem, zabarwiłem, wykończyłem i skleiłem. Siedzisko i zaplecek pozbawiłem wierzchnich warstw z ubytkami, by wymienić je na nowe. Do równego przyklejenia nowego obłogu na siedzisko wykorzystałem zrobioną specjalnie na potrzeby tego zadania sprężystą płytę z listewek. Na oklejonych elementach wybiłem otwory na wkręty i czterokrotnie je polakierowałem. Z oryginalnych wkrętów usunąłem niebieską farbę, skręciłem mebel i sfotografowałem efekty swojej pracy.

W trakcie renowacji bałem się wielu rzeczy, a cała masa drobiazgów wzbudzała moje wątpliwości. Dzięki temu, że starałem się trzymać swoich założeń, rozważając przy napotkanych przeszkodach wszelkie za i przeciw, mając przed sobą odnowiony mebel, o większości tych – wtedy wielkich – problemów po prostu zapomniałem. Nawet dołożone do bukowej sklejki warstwy brzozowego obłogu, których tak się bałem, okazały się zupełnie niekłujące w oczy, grając ładnie jako całość.

Nie wiem, co myślicie, ale ja jestem bardzo zadowolony z uzyskanych efektów. Dokładnie o to mi chodziło, gdy wyobrażałem sobie wygląd mojej internetowej zdobyczy za osiemdziesiąt złotych. W końcu mogę to napisać — mam w swojej kolekcji całkiem nieźle wyglądające krzesło stolarskie zaprojektowane przez Marię Chomentowską!

P.

Dziękuję za przeczytanie mojego materiału.

Jeśli ten wpis spodobał Ci się wyjątkowo, zainspirował Cię lub pomógł rozwiązać Twój meblowy problem, możesz postawić mi kawę. Wesprzesz w ten sposób moją wieloletnią pracę - będzie mi niezmiernie miło!

Postaw mi kawę na buycoffee.to
IMG_5402.png
Zacznij pisać, aby zobaczyć produkty, których szukasz.