Blog

Une cloche à planter

Fruit cage, raised bed, lettucery, wire cloche, cloche de protection avec grillage… Do takich nazw dotarłem podczas poszukiwania informacji na temat obiektu, który przykuł moją uwagę, gdy oglądałem w sieci rozwiązania umożliwiające uprawę ziół i warzyw. To rodzaj podwyższonej grządki z czymś na kształt chroniącego rośliny baldachimu z drucianej siatki rozpiętej na drewnianych słupkach i schodzących się do środka ramionach. Jeżeli kiedykolwiek zetknęliście się z podobnymi konstrukcjami, na pewno widzieliście ich rozmaite wersje: małe – okrywające ledwie jedną sadzonkę, średnie – które zmieszczą się na balkonie, duże – takie jak ta, którą zrobiłem i zupełnie wielkie – wyglądające jak ażurowe budynki z roślinami wewnątrz. Niektóre wykonano, poświęcając sporo uwagi detalom, inne zrobiono z gałęzi i sznurka. W jednych metalowa siatka oprawiona była w ramy pozwalające na ich otwieranie tak, jak otwiera się okna lub drzwi, a drugie pokrywała siatka tekstylna, jedynie na nie zarzucona.

Do tej pory nie miałem w swoim ogrodzie miejsca na zioła i warzywa. Najlepszą jego część przeznaczoną na warzywnik jeszcze podczas budowy domu, niespodziewanie zajęła moja pracownia. Co zrobić… Domyślacie się już pewnie, że Tym razem znów zaproszę Was na wpis, w którym nie opowiem o próbach ratowania kolejnego krzesła czy stołu. Pokażę Wam proces powstawania zupełnie nowej, choć – jak to zwykle u mnie bywa – udającej starą rzeczy. Przyznam, że możliwość wykonania czegoś nawet tak prostego od zera, (podobnie jak wcześniejsze zrobienie regału i ławki na taras) traktuję jako nowość i możliwość doświadczenia innych, świeżych dla mnie procesów, przejścia przez etapy, których nie zrealizowałbym, podejmując kolejną próbę odnowienia czegoś wiekowego, co – tu mały spoiler – będzie tematem kolejnego wpisu w przyszłym miesiącu.

Zapraszam na post!

Pozwólcie, że dla uproszczenia w dalszej części tekstu mój obiekt będę nazywał zamiennie zielnikiem (choć zielnik kojarzyć się może bardziej z katalogiem zasuszonych roślin lub książką o ziołach), grządką, kloszem i może jeszcze w jakiś inny sposób.

Gdybym miał przedstawić przebieg budowy zielnika w skrócie, napisałbym, że moja praca obejmowała: przygotowanie słupków (przycięcie ich na długość 120 cm, zrobienie ozdobnych zakończeń, wycięcie miejsc do połączenia z innymi elementami), przygotowanie desek stanowiących boki, wycięcie ramion po wcześniejszym odrysowaniu ich na deskach od tekturowego szablonu, zrobienie zwornika z ozdobnym zakończeniem (takim jak na słupkach) i gniazdami, w które wskoczą ramiona, skręcenie konstrukcji, zabezpieczenie drewna impregnatem, przybicie siatki i przeprowadzenie drutu utrzymującego ją w pożądanym kształcie, obicie ramion blachą, montaż stalowych prętów do otwierania, osadzenie dekoracyjnego karczocha na szczycie. Proste, prawda? Jeżeli chcecie poznać nieco więcej szczegółów, spójrzcie na zdjęcia i… film, który czeka na Was na końcu.

Pracę rozpocząłem od przygotowania boków i słupków.

Boki zrobiłem z desek szerokich na 210 i grubych na 32 milimetry. Pociąłem je na cztery metrowe fragmenty. Słupki to z kolei kawałki kantówki o przekroju kwadratowym (długość boku: 60 milimetrów). Każdy z nich mierzy 120 centymetrów wysokości.

Szczyty słupków przyciąłem, by wprowadzić w nie detal. Kształt, który zamierzałem uzyskać, odrysowałem najpierw na drewnie od tekturowego szablonu.

Korzystając z ręcznej wyrzynarki, wyciąłem kształt. Każdy ze słupków wymagał dwóch cięć. To drugie – według dokładnie tego samego wzoru – zrobiłem po obróceniu kantówki o 90 stopni…

…jego wycięcie było trudniejsze, bo kantówka po przekręceniu nie miała już równej powierzchni, ale poradziłem sobie z tym w bardzo prosty sposób. Odcięty przed chwilą kawałek drewna przybiłem na swoje miejsce długimi zszywkami tapicerskimi. Uzyskałem płaszczyznę, na której mogłem odrysować kształt i oprzeć wyrzynarkę tak, by brzeszczot mógł ciąć pod kątem prostym. Gotowe zakończenia wymagały delikatnego oszlifowania.

W odległości 65 milimetrów od szczytów słupków narysowałem cztery linie – po jednej na każdym z boków (tak by obrysować je dookoła). Zadanie to ułatwił mi ścisk stolarski, którym objąłem wszystkie elementy i posiłkując się kątownikiem, rysowałem kreskę oznaczając za jednym razem cały zestaw. Później zwalniałem ścisk, obracałem słupki o 90 stopni, zakładałem ścisk, rysowałem kolejną linię, potem znów obrót, linia, obrót linia…

Za pomocą ręcznego brzeszczotu i skrzynki uciosowej naciąłem (na głębokość około 4-5 mm) miejsca, w których przed chwilą poprowadziłem linie.

Nacięcia poszerzyłem dodatkowo, zmieniając brzeszczot do metalu na brzeszczot do ceramiki, który nie ma ząbków, a coś w rodzaju bardzo szorstkiego zgrubienia o okrągłym przekroju. Uzyskałem dzięki temu nieco przestrzenniejsze i zdecydowanie bardziej widoczne wgłębienia.

Widzicie różnicę? Słupek, który stoi bliżej, nacięty jest jedynie brzeszczotem do metalu. Drugi ma już nacięcie poprawione piłką do ceramiki.

By móc sprawnie zrealizować kolejne zadania, postanowiłem narysować sobie mój klosz w skali 1:1 na tekturze, którą w wielkich rolkach (jako podkład pod panele) znaleźć można bez problemu w marketach budowlanych.

Rysunek nie przedstawiał obiektu w widoku en face jak na szkicu zamieszczonym na początku tego posta, a po obróceniu go o 45 stopni. Dzięki temu byłem w stanie precyzyjnie wymierzyć ramiona, które gdy patrzymy na zielnik z góry, zbiegają się do środka, wyznaczając przekątne kwadratu – bazy obiektu. Delikatne łuki również narysowałem na tekturze. Jeszcze na etapie tworzenia wstępnych szkiców, policzyłem, że pojedyncze ramię będzie wyglądało dobrze, gdy wytnę je z okręgu o promieniu 275 centymetrów. W skali rzeczywistej wyglądało to następująco: poskręcałem znalezione w warsztacie listewki tak, by uzyskać element dłuższy niż 275 cm. Po jednej stronie przykręciłem go luźno do kawałka płyty, którą na podłodze obciążyłem cegłami (by się nie ruszała), a po drugiej (odmierzając już moje 275 centymetrów od wkręta) wywierciłem dwa otwory, w które w pozycji prostopadłej do podłogi mogłem wsadzić pisaki. Dlaczego dwa? Przekrój ramienia ma swoją wysokość – w moim przypadku 60 mm. Jeden otwór w odległości 275 cm od wkręta mocującego listewkę był dolnym punktem tego wymiaru, a drugi, narysowany 6 centymetrów wyżej, czyli 269 cm od wkręta, pozwalał zaznaczyć górny punkt. Konstrukcja do rysowania przypominała coś w rodzaju wielkiej, luźnej wskazówki zegara z dwoma pisakami. Podłożyłem pod nią tekturę, na której narysowałem łuk, poruszając wskazówką. Na zdjęciu zobaczycie wycięty fragment łuku – przytrzymują go dwie białe płytki. Po wyrysowaniu kątów, linii cięcia i zapasów, tekturowe ramię mogłem odrysować cztery razy na deskach i wyciąć wyrzynarką.

Wiedząc, w których miejscach słupki połączą się z ramionami, wyciąłem w każdym z nich fragment drewna (dokładnie w taki sam sposób, jak podczas przygotowywania nóg ławki na taras z poprzedniego posta). Wycięte miejsca wyrównałem pilnikiem.

W przygotowanych przed momentem miejscach wywierciłem po trzy otwory. W górny i dolny wbiłem kołki o średnicy 10 mm, a środkowy (przewiercony na wylot) przewidziany został na wpuszczenie długiego wkręta ciesielskiego.

Każde z ramion w miejscu połączenia ze słupkiem otrzymało zestaw takich samych jak wspomniane wyżej otworów, dzięki czemu możliwe było nałożenie ich na kołki i skręcenie. Łby wkrętów wpuszczone zostały nieco w przekroje słupków i w kolejnych etapach zaślepione.

Ramiona przykręciłem na stałe dopiero w momencie, gdy słupki były już połączone ze skrzynką. Zdjęcie, które widać u góry zrobiłem wcześniej, na etapie opracowywania słupków – w taki sposób łatwiej było mi pokazać Wam sposób połączenia elementów.

Niewielkie fragmenty drewna wyciąłem też u dołu każdego ze słupków.

Znalazły się one na poziomie odpowiadającym połowie wysokości „skrzyni” czyli czterech desek skręconych ze sobą metalowymi łącznikami na planie kwadratu. W wycięte miejsca – po wywierceniu otworów – wkręciłem metalowe mufy, a w te wpuściłem odcinki gwintowanego pręta.

Tak wygląda połączenie słupka ze skrzynią oraz tworzących ją desek – boków. Konstrukcja jest banalnie prosta i przypomina stół ułożony do góry nogami. Słupki przykręciłem, przekładając wystające z nich metalowe trzpienie przez stanowiące rodzaj blokady kawałki drewna umieszczone w każdym z czterech kątów.

Z odcinka kantówki o przekroju identycznym z przekrojem słupka zrobiłem też zwornik, czyli element mający znaleźć się u szczytu klosza, do którego boków przykręcone zostaną ramiona.

Być może zwróciliście uwagę na to, że zwornik również narysowałem sobie w skali rzeczywistej. Po jednej stronie przyciąłem go dokładnie w ten sam sposób, w który przycinałem szczyty słupków, a po drugiej za pomocą dłuta, wyciąłem gniazda – na zdjęciu jeszcze niedokończone – dzięki którym ramiona wskakiwały podczas montażu na swoje miejsce. Ramiona łączyłem ze zwornikiem jedynie na wkręty ciesielskie (bez kołków, jak w przypadku połączenia z słupkami).

Karczoch stanowiący element dekoracyjny osadziłem na trzpieniu tj. na fragmencie gwintowanego pręta.

Dekorację w odpowiadających mi proporcjach i formie odlano z cementu. Przewierciłem ją ostrożnie od spodu starając się nadać otworowi lejkowaty kształt. Ponieważ nie miałem lepszego pomysłu na osadzenie tego elementu, postanowiłem (później, na samym końcu) wypełnić wspomniany lejowaty odwiert odpornym na warunki atmosferyczne, elastycznym gęstym klejem do łączenia wszystkich rodzajów materiałów i nałożyć na wkręcony w drewno gwintowany pręt. Jak wyszło? Zobaczycie za chwil kilka.

Konstrukcja skręcona, karczoch na górze jeszcze bez kleju. Zielnik czeka na malowanie.

Drewno zabezpieczyłem półtransparentnym zewnętrznym impregnatem w szarozielonym kolorze przypominającym nieco barwę listków lawendy.

Trzy warstwy preparatu nałożyłem gęstym syntetycznym pędzlem, starając się dotrzeć we wszystkie trudno dostępne widoczne i niewidoczne miejsca.

Wodnisty impregnat bardzo dobrze wnikał w drewno. Nie oszczędzałem go, malowałem „na tłusto”. Każdą z warstw zostawiałem do wyschnięcia na minimum 24 godziny.

Do osłonięcia konstrukcji wykorzystałem metalową siatkę heksagonalną szeroką na 100 centymetrów.

Choć jej przybijanie stanowiło jeden z ostatnich etapów pracy, była to pierwsza rzecz, którą kupiłem – między innymi do szerokości siatki dopasowałem wymiary grządki.

Nadmiar siatki na zwężającym się ku górze kloszu odciąłem cążkami.

Druciki ucinałem nie tuż przy zszywkach, którymi zostały przybite, a nieco dalej. Choć siatka przybita była bardzo mocno i raczej ciężko byłoby spowodować jej wyślizgnięcie się spod zszywek, odstające po rozcięciu druciki zaginałem w kierunku przeciwnym do tego, w którym układały się stanowiąc splot.

W miejscu złamania siatki tj. w tym, w którym przechodziła ona z „daszku” w pionową ściankę poprowadziłem cieniutki drut.

Najpierw nawinąłem go na niewielki wkręt umiejscowiony w rogu (tuż przy połączeniu ramienia i słupka), przeplotłem go przez oczka, naciągnąłem i nakręciłem na wkręt wystający z kolejnego słupka. Drut poprowadziłem tym sposobem dookoła. Choć jest on niemal całkowicie niewidoczny, świetnie spełnia swoją funkcję, uniemożliwiając siatce zapadnięcie się, dzięki czemu trzyma ona fason i załamuje się równo zgodnie z wyznaczoną linią.

Ramiona obiłem stalową ocynkowaną taśmą, w której wcześniej wywierciłem malutkie otwory na gwoździe. Użyłem zwykłych papiaków z szerokimi łbami. Przykryłem w ten sposób niezbyt atrakcyjnie wyglądające miejsca mocowania siatki i łebki wkrętów z zaczepionym drutem.

Zostało mi trochę taśmy. Postanowiłem spróbować ją wykorzystać…

Odcinek mierzący nieco ponad 120 centymetrów długości podzieliłem na cztery równe części. Kawałek drewnianego drążka naciąłem od góry tak, jakbym chciał przeciąć go wzdłuż, a w nacięcie wsadziłem koniec blachy. Mogłem dzięki temu nawinąć ją na drążek. Wymagało to odrobiny siły, bo metal był dość twardy i sprężysty. Zastanawiacie się, po co to wszystko? Już tłumaczę!

Z resztek stalowej taśmy zrobiłem detal, który zamierzałem zamocować u szczytu klosza.

Ramiona były już obite, więc chcąc dołożyć nowe elementy, musiałem wyjąć z nich gwoździe i odrysować punkty na zrobionych przed chwilą dodatkach, by po wywierceniu w nich otworów pokrywały się one z tymi w taśmie biegnącej pod spodem.

Drążek, na który nawijałem blachę, liczył niecałe 30 milimetrów średnicy i pozwolił mi uzyskać jedynie zbity, ciasny zwój, który – już po montażu elementów – uformowałem nieco ręcznie, by był bardziej przestrzenny i aby przypominał spiralę.

Karczoch już na swoim miejscu. Klej, który połączyć miał cementową figurę z metalowym trzpieniem, wpuściłem w otwór, który wcześniej wywierciłem w dekoracji.

Coś mnie podkusiło, by położyć jego odrobinę również na spód podstawy karczocha. Efekt widzicie sami… Ponieważ klej zaczynał wiązać, postanowiłem nie kombinować. Unieruchomiłem całość liną i zostawiłem do wyschnięcia. Proces trwał kilka dni, a w jego trakcie karczoch delikatnie osiadł i widoczny na zdjęciu dystans zmniejszył się. Gdy klej zamienił się w rodzaj sztywnej gumy, wyciąłem jego wszystkie niezbyt dobrze wyglądające nadmiary.

Nie wspomniałem dotąd o jeszcze jednym drobiazgu. Boki mojego zielnika podzieliłem na dwie pary. Jedna z nich, przód i tył, została obita siatką na stałe, a druga, prawa i lewa strona, miała umożliwiać swobodny dostęp do wnętrza. Musiałem wpaść na coś bardzo prostego, co pozwoliłoby mi otworzyć klosz jedną ręką.

Pomyślałem, że może warto byłoby wykorzystać dwa odcinki stalowego pręta, na którym owinę zakończenie siatki tak, jakbym szył zasłonę z tunelem, w który wpuszczę karnisz. Na końce pręta nabiłem ozdobne stalowe nasadki. Ciężar stalowego elementu spowodował, że opuszczona siatka nie zdeformowała się się i zwisa, tworząc równą ścianę. Chcąc dostać się do wnętrza, wystarczy podnieść drążek i położyć go na słupkach lub na ozdobnie zwiniętej blasze u szczytu, która okazała się na tyle sztywna i wytrzymała, że bez problemu utrzymuje pręt – zobaczycie to na filmie. Oglądając w sieci różne zielniki, na których później się wzorowałem, widziałem, że mają one często otwierane drzwiczki, ruchome ramy i inne porządnie zrobione rozwiązania. Trochę bałem się, że mój amatorski sposób nie sprawdzi się i będzie uciążliwy w obsłudze, ale już w trakcie instalacji grządki w ogrodzie, okazało się, że działa bez zarzutu.

Na sam koniec zostawiłem obicie wewnętrznych powierzchni skrzynki wigofilem – materiałem wykorzystywanym na podbitki w meblach tapicerowanych.

Uznałem, że w ten sposób zabezpieczę choć trochę połączenia między elementami, które mogłyby szybko niszczeć, mając bezpośredni i stały kontakt z wilgocią i wodą. Włóknina, której użyłem, jest nieprzemakalna, a dzięki temu, że przybiłem ją nieco niżej, a nie na równo z krawędzią desek, miała szansę stać się zupełnie niewidoczna po napełnieniu skrzynki ziemią.

Gotowe!

Oczekiwanie na możliwość sfotografowania efektu trwało długo, bo już od połowy kwietnia – wtedy prace w warsztacie były skończone. Konstrukcję należało ustawić jeszcze w wybranym miejscu w ogrodzie, zerwać trawę, wybrać gliniaste – niestety – podłoże, a dół uzupełnić kompostem i bogatą w składniki odżywcze ziemią, by następnie móc posadzić lub zasiać rośliny i czekać aż urosną.

Przez cały czas, który poświęciłem na zrobienie zielnika, myślałem, czy to nie przesada, by dla kilku roślin stawiać aż taką konstrukcję. W czasie oczekiwania na pierwsze siewki i sadzonki zrobiłem jeszcze dwie grządki – tym razem bez siatkowych baldachimów. Do ich wytworzenia wykorzystałem ścinki drewna i deski pozbierane z demontażu palet, na których przywieziono ogrodowe donice. Obserwując, jak pomiędzy posadzonymi w nich młodymi selerami i szczypiorem w najlepsze harcują zwierzęta, przekonałem się, że klosz z drucianej siatki był strzałem w dziesiątkę. W przyszłym roku pomyślę o kolejnych!

Na powierzchni jednego metra kwadratowego, którą zajmuje zielnik, zmieściłem miętę, lubczyk, majeranek, koper, siedmiolatkę i rosnące w błyskawicznym tempie zimozielone oregano przesadzone tu z innego miejsca w ogrodzie, w którym nie dawało znaków życia. Bardzo chciałem, by wszystkie zioła stworzyły rodzaj jadalnego pachnącego bukietu i choć nie jest to jeszcze czas, w którym są one wysokie i gęste, już widzę, że chyba uda mi się osiągnąć cel. Zielnik sfotografuję z pewnością w lipcu i w sierpniu.

Na pozostałych grządkach zmieściły się ogórki oraz wspomniany seler i szczypior, a także por i odrobina jarmużu. Ustawione obok donice zajmują pomidory, pietruszka, gęsta i obłędnie pachnąca bazylia, rukola i kwitnący na fioletowo rozmaryn. Niezły zestaw jak na tak niewielką przestrzeń, prawda?

P.

Dziękuję za przeczytanie mojego materiału.

Jeśli ten wpis spodobał Ci się wyjątkowo, zainspirował Cię lub pomógł rozwiązać Twój meblowy problem, możesz postawić mi kawę. Wesprzesz w ten sposób moją wieloletnią pracę - będzie mi niezmiernie miło!

Postaw mi kawę na buycoffee.to
IMG_5402.png
Zacznij pisać, aby zobaczyć produkty, których szukasz.